Zarazem przeprosił "wszystkich współbraci w wierze i tych, którym moje słowa lub postawa utrudniły wejście do Wspólnoty Dzieci Bożych". W obszernym oświadczeniu wydanym w poniedziałek w Rzymie dominikanin ustosunkował się szczegółowo do ujawnionego w środę raportu Instytutu Pamięci Narodowej o jego współpracy z tajnymi służbami PRL. Według autorów opracowania IPN, w latach 1975-1988 o. Hejmo świadomie współpracował z tajnymi służbami PRL; mógł zaś nie wiedzieć, że zarejestrowały go one jako tajnego współpracownika. Opracowanie potwierdza wcześniejsze nieoficjalne informacje, że o. Hejmo w latach 1975-1980 kontaktował się z SB w kraju, a od 1980 do 1988 - gdy był już w Watykanie - z wywiadem PRL, którego jeden z rezydentów, o kryptonimie "Lakar", podawał się w kontaktach z nim za agenta wywiadu zachodnioniemieckiego. O. Hejmo dostał od niego w latach 1981-1988 19 tys. 355 marek RFN - napisano w raporcie. "Wszelkie wypowiedzi, skrzętnie zarejestrowane przez agentów PRL, dotyczące osób z imienia, z okresu kilkunastu lat mojej pracy, są zwyczajnym, normalnym, dzieleniem się na temat spraw bieżących, znanych obiegowo, prawie wszystkim. Dlatego nie mają znamienia zdrady tajemnicy, co najwyżej są dowodem na, nie zawsze opanowane, gadulstwo i naiwną otwartość wobec ludzi" - napisał dominikanin. "Gdyby jednak ktoś czuł się pokrzywdzony lub obrażony moimi wypowiedziami, najpierw błagam Pana Jezusa Miłosiernego o miłosierne przebaczenie, a następnie, z głębokim żalem, przepraszam wszystkich Współbraci w wierze i tych, którym moje słowa lub postawa utrudniły wejście do Wspólnoty Dzieci Bożych" - oświadczył. Według o.Hejmy, zapiski SB o nim są "tendencyjne" i tworzą "zniekształcony i całkowicie zafałszowany obraz mojej pracy, szczególnie duszpasterskiej". Jego zdaniem, "kto nigdy nie załatwiał spraw kościelnych w czasie panowania reżimu komunistycznego, ten nie zrozumie po ludzku takich raportów". Zakonnik przypomniał też "sfingowane procesy pokazowe Kurii krakowskiej i kieleckiej" i śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. O. Hejmo podkreśla, że "najpierw dokonano bezprawnego zgilotynowania mnie, bez procesu, bez uwzględnienia moich praw ludzkich, bez wysłuchania drugiej strony, bez postawienia mi konkretnych zarzutów, niby za 'donoszenie na Ojca Świętego' - żeby się lepiej nagłośniło - a potem zrobiono sąd ostateczny, za drobne informacje obiegowe, za plotki, nikomu nie przynoszące szkody, za rozmowy z urzędnikami PRL, którzy byli często również pracownikami SB, za rachunki niewiadomego pochodzenia". Zdaniem o. Hejmy, to "pokazowy akt niesprawiedliwego działania instytucji, podobno wolnej Polski, w imię jakiejś bliżej nie określonej sprawiedliwości, a co dziwniejsze, robione to jest przez ludzi, podających się za katolików". "Bogu dzięki, że są także wierni i oddani przyjaciele, którzy, gdy nawet nie rozumieją gry, bo nie ulega wątpliwości, że ta cała sprawa to wielka gra sił wrogich, wierzą człowiekowi krzywdzonemu i spieszą mu z pomocą" - oświadczył. Podkreślając, że "byliśmy wszyscy tak blisko Papieża, który cierpiał", o. Hejmo dodał, że nie przewidywał wtedy, "że cząstka papieskiego cierpienia, prawie bezpośrednio po śmierci Jana Pawła II, przejdzie na mnie". Zakonnik odniósł wrażenie, że autorzy raportu "zakładają całkowity brak dobrej woli i sumienia u mnie". Sam raport "pełen jest mało znaczących słów, opisów sytuacji, insynuacji, które, nagromadzone razem, stwarzają wrażenie wielkiej konspiracji i wszechwiedzy agentów, a to jest tylko obalanie zamku z kart". Z "teczki" o. Hejmy wynika, że jego "opiekunem" w SB był mjr Głowacki. "Sądziłem, że to pseudonim, jednak z +teczki+ wynika, że tak się nazywał. Muszę przyznać, że nie był bardzo uciążliwy" - oświadczył zakonnik. Podkreślił, że w dominikańskim piśmie "W drodze" zajmował się tylko techniczną stroną pisma i nie miał wpływu na kierunek treści. "Nigdy nie chciałem być nawet przeorem, a co dopiero prowincjałem" - oświadczył. Odnosząc się do sprawy prezentów, jakie miał dostać od SB, o. Hejmo oświadczył, że "nie pamięta niczego konkretnego, ale nie dajmy się zwariować. Ileż prezentów otrzymałem od ludzi w życiu, a jeszcze więcej rozdałem. To są żenujące wyliczanki". Zapewnił, że gdy był już w Rzymie, przygotowywał w delegaturze Biura Prasowego Episkopatu Polski przeglądy prasy zagranicznej na temat Kościoła, które przekazywał m.in. "zaprzyjaźnionemu z wieloma księżmi i świeckimi z Rzymu, panu M., (nazwisko znam), którego raport nazywa podobno Lakar". "Gdy przybyłem do Rzymu on był już osobą stosunkowo znaną, i traktowaną z życzliwą pobłażliwością. Nie był to wielki intelektualista. Zwykły polski emigrant, podobno skazany na śmierć we Wrocławiu zaraz po wojnie, pozwolono mu uciec za granicę, przebywał koło Kolonii, pracownik banku i 'doradca niemieckich biskupów' - tak mi go przedstawiono" - dodał. "Polecono mi dawać mu wszystkie nasze materiały" - oświadczył o. Hejmo. "Za materiały się płaciło. Musieliśmy opłacić tłumaczy, zakup czasopism i lokal. Pan M. dodatkowo korzystał z fotokopiarki i naszego papieru. Dlatego mój szef brał pieniądze także od pana M. i od czasu do czasu dawał mi coś na utrzymanie. O ile dobrze pamiętam, to gdy przyjeżdżał z Kolonii raz w miesiącu, na tydzień, i przychodził do Biura, to podpisywaliśmy jakieś kwitki, 'aby mu zwrócono koszta delegacji'. To nie były duże kwoty" - przyznał o. Hejmo. Oświadczył, że z czasem zaczął mieć wątpliwości i opory wobec M., który "za dużo pił i chwalił się znajomością generałów w Polsce". Gdy o. Hejmo odwiedził rodzinę M. w Kolonii, stwierdził, że ma on "całą kartotekę duchownych polskich, którzy go odwiedzali, lub z którymi utrzymywał 'przyjacielski' kontakt w Rzymie. Niektórych pamiętam. Są na wysokich stanowiskach". Po tym wszystkim o. Hejmo "stopniowo zaczął unikać osobistych spotkań" z M. Zakonnik nie przypomina zaś sobie żadnego agenta "Pietro" (o którym raport podaje, że był jednym z oficerów prowadzących). "Był jakiś 'Pietro', ale postrzegano go jako słabo rozwiniętego" - napisał o. Hejmo. Odniósł się także do opisanego w raporcie spotkania z SB w czerwcu 1983 r. w Warszawie. Wyjaśnił, że na lotnisku czekali na niego "jacyś panowie", twierdzący że są od abpa Dąbrowskiego i zawiozą go do sekretariatu Episkopatu. Ostatecznie zawieźli go do restauracji na "mały obiad", wobec czego o. Hejmo oponował. W końcu zawieziono go do sekretariatu. "O ile pamiętam, nie było nic specjalnego w rozmowach; dla nich ważny był kontakt. I oczywiście zostawili w +teczce+ rachunek za obiad z koniakiem dla biednego zakonnika..." - napisał dominikanin. O. Hejmo oświadczył, że od maja 1984 r. "świadomie i zdecydowanie broniłem się przed niepewnymi ludźmi". Utrzymywał zaś "coraz bliższe" kontakty z 'Solidarnością'; organizował spotkania z Wałęsą, Mazowieckim, wygłaszał pogadanki w "Wolnej Europie. "Nic już nie słyszałem o panu M., mimo że w raporcie jeszcze występuje. Dowiedziałem się dużo później, że umarł na raka" - napisał zakonnik. "Wierzę, że Miłosierny Pan przebaczył mu wszystko, a moje aktualne cierpienia też za niego ofiaruję Panu" - dodał. "Wierzę, że Maryja, Matka Niezawodnej Nadziei z Jasnej Góry, poproszona przez Ojca Świętego Jana Pawła II, da nam wszystkim pokój serca i radość, a Kościołowi da mądrość i odwagę w bronieniu swoich kapłanów i wiernych" - tymi słowami kończy się oświadczenie o. Hejmy.