Oficjalnie o Smoleńsku: Raporty komisji Millera i Laska
Przypomnijmy ustalenia powołanych do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierownictwem Jerzego Millera oraz zespołu Macieja Laska.
Samolot Tu-154 z delegacją na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku o godz. 8.41. Zginęli wszyscy na pokładzie, w tym prezydent Lech Kaczyński, jego żona i wielu wysokich rangą urzędników państwowych i dowódców wojskowych - łącznie 96 osób. Określeniem przyczyn tragedii - jak zwykle w przypadkach katastrof lotniczych - zajmowały się komisje badania wypadków lotniczych.
Splot okoliczności
Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierownictwem ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera opublikowała końcowy raport 29 lipca 2011 roku. Wskazano w nim na liczne nieprawidłowości po polskiej stronie oraz na odpowiedzialność rosyjskich kontrolerów i złe wyposażenie lotniska.
Komisja podkreśliła, że przyczyną katastrofy był splot okoliczności. Raport wskazał m.in., że załoga chciała wykonać jedynie próbne podejście do lądowania, nie wykonała zaś automatycznego odejścia m.in. z powodu braków w wyszkoleniu.
Zespół Millera wskazał również na błędy w organizacji ruchu powietrznego na lotnisku w Smoleńsku. Zdaniem strony polskiej do katastrofy przyczyniły się brak decyzji o skierowaniu samolotu na lotnisko zapasowe, brak informacji o widzialności pionowej i spóźniona komenda odejścia.
Jakie były bezpośrednie przyczyny?
Według raportu czynnikami "mającymi wpływ na zdarzenie" były: niekorzystanie z wysokościomierza barometrycznego; brak reakcji załogi na sygnały "Pull up"; próba odejścia na drugi krąg w tzw. automacie; zapewnianie przez kontrolera z wieży w Smoleńsku o właściwym położeniu samolotu na ścieżce schodzenia i kursu, co mogło utwierdzać załogę w przekonaniu o prawidłowym wykonywaniu podejścia, podczas gdy w rzeczywistości samolot znajdował się poza strefą dopuszczalnych odchyleń; niepoinformowanie załogi przez wieżę o zejściu poniżej ścieżki schodzenia i zbyt późna komenda: "Horyzont"; nieprawidłowe szkolenia lotnicze w 36. specjalnym pułku lotniczym, który zapewniał transport VIP-ów.
Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
Nie stwierdzono śladów detonacji
Natomiast w opinii ekspertów okolicznościami sprzyjającymi katastrofie były: niewłaściwa współpraca załogi i nadmierne obciążenie dowódcy; niedostateczne przygotowanie załogi; jej niedostateczna wiedza o funkcjonowaniu systemów samolotu oraz ich ograniczeń; niewłaściwe monitorowanie czynności członków załogi i brak reakcji na błędy; nieprawidłowy dobór załogi; nieskuteczny nadzór Dowództwa Sił Powietrznych nad szkoleniem w 36. pułku; nieopracowanie w 36. pułku procedur dotyczących działań załogi; sporadyczne zabezpieczanie lotów przez kontrolerów w ostatnim roku przy złej pogodzie i brak praktycznego przygotowania na wieży w Smoleńsku.
We wraku samolotu nie stwierdzono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego; niewielki pożar objął elementy wraku i rozpoczął się w trakcie lub bezpośrednio po zderzeniu z ziemią - wynika z raportu komisji Millera. Dokument stwierdza, że dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik "w żaden bezpośredni sposób nie ingerował w proces pilotowania". Można natomiast stwierdzić, że istniała presja, która oddziaływała na załogę w sposób pośredni, związana z rangą lotu, obecnością najważniejszych osób w państwie na pokładzie samolotu i wagą uroczystości w Lesie Katyńskim - czytamy.
Antoni Macierewicz: Był wybuch
Jeszcze w 2010 roku utworzony został zespół parlamentarny ds. katastrofy smoleńskiej, w skład którego weszli posłowie i senatorowie PiS. Na jego czele stanął Antoni Macierewicz. Jego zdaniem ustalenia prokuratury ws. przyczyn katastrofy w Smoleńsku nie mają nic wspólnego z faktami, a jej działania mają podłoże polityczne.
W 2014 roku zespół opublikował 200-stronnicowy raport z dotychczasowych prac. We wstępie Macierewicz napisał, że po czterech latach od katastrofy przedstawiciele administracji rządu "i powolnej mu prokuratury" wciąż nie chcą uczciwie zbadać, jak zginęła elita państwa polskiego.
Jedną z głównych tez raportu było, że Tu-154 rozpadł się w powietrzu.
Podkreślano w nim, że zdjęć szczątków Tu-154 pokazują "jak doszło do wybuchu i zniszczenia salonki prezydenckiej".
"Wątpliwości zostały wyjaśnione"
Przeciw tezom zespołu parlamentarnego występuje tzw. zespół smoleński przy kancelarii premiera, kierowany przez szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Macieja Laska.
"Rejestratory dźwięku ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie Tu-154" - powtarzają przedstawiciele tego zespołu.
"Wątpliwości dotyczące przyczyny wypadku zostały wyjaśnione. Wszystkie nowe dowody, ekspertyzy przygotowywane dla prokuratury, jedynie to potwierdzają: nie było wybuchu, elementy konstrukcji samolotu były wbite w brzozę, analiza nagrań z kokpitu potwierdza nienajlepszy standard pracy załogi oraz to, że w czasie podejścia do lądowania w Smoleńsku kokpit nie był - jak to mówimy - sterylny, bo przebywały tam osoby trzecie" - przekonywał Lasek w wywiadzie dla PAP.
Uderzenie w brzozę
Jak ustalił kierowany przez niego zespół, przyczynami wypadku pod Smoleńskiem było zejście samolotu Tu-154M poniżej minimalnej wysokości zniżania, czego konsekwencją było zderzenie z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji samolotu. Urwanie ok. 1/3 lewego skrzydła wraz z lotką spowodowało utratę sterowności i zderzenie z ziemią w pozycji odwróconej - tłumaczy Lasek.
Jak dodał, ślady zderzeń z przeszkodami zostały zidentyfikowane i opisane przez członków polskiej komisji badającej katastrofę smoleńską, którzy pracowali w Smoleńsku. Odnaleźli oni wbite w pień brzozy elementy konstrukcji lewego skrzydła.
Uderzenie w brzozę potwierdziły też analizy zapisów rejestratorów lotu, w tym polskiego urządzenia, którego zapisy odczytano w Polsce. "Na ich podstawie został zbudowany profil lotu i dokładnie określone miejsce, gdzie nastąpiło zderzenie z przeszkodami terenowymi, w tym z brzozą" - napisał Lasek.
"Pień brzozy został uderzony lewym skrzydłem samolotu, trzecim od końcówki segmentem slotów, po wewnętrznej stronie płetwy aerodynamicznej, na prawo od wewnętrznej krawędzi lewej lotki. Odpowiada to położeniu żebra nr 27 wewnątrz struktury skrzydła" - czytamy.
Załoga do końca próbowała przeciwdziałać
Zespół Laska przypomniał też, że zanim doszło do uderzenia w brzozę, które zakończyło się oderwaniem części skrzydła, samolot uderzał w inne przeszkody terenowe. Po raz pierwszy stało się to w odległości ok. 1,1 km od progu pasa lotniska, w rejonie radiolatarni. Prawe skrzydło przecięło tam wierzchołek drzewa.
"Nie spowodowało to jednak uszkodzenia samolotu, które miałoby wpływ na jego zdolność do lotu" - napisał Lasek. Samolot był wtedy około 10 metrów nad ziemią i 5 metrów poniżej poziomu pasa startowego.
Następnie samolot na wysokości czterech metrów złamał grupy brzóz i topól (niektóre o średnicy 10 cm). "Zderzenia te spowodowały uszkodzenia skrzydeł, ale samolot nadal zachowywał zdolność do lotu" - przypomniał Lasek.
Uderzenie w dużą brzozę, które doprowadziło do oderwania ok. sześciu metrów lewego skrzydła wraz z lotką, nastąpiło w odległości 855 metrów od progu pasa. Wtedy samolot zaczął w sposób niekontrolowany przechylać się w lewo. "Według zapisów czarnej skrzynki, załoga prawie do końca próbowała przeciwdziałać temu obrotowi, ale było to niemożliwe" - podkreślił Lasek.