PiS: "Uderzenie" w opozycję "Zgodnie z obowiązującą procedurą odwołałem się już do Sądu Najwyższego. (...) Jestem bardzo zdziwiony, że nasze sprawozdanie zostało odrzucone. Moim zdaniem w tym szaleństwie jest metoda. Jestem przekonany, że to uderzenie dotyczy przede wszystkim dużych partii - Prawa i Sprawiedliwości, Sojuszu Lewicy Demokratycznej - tej opozycji, która zaczyna być opozycją - powiedział skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski, pełnomocnik finansowy komitetu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego. Zarzucił on PKW, że dokonuje interpretacji "niezgodnych z obowiązującym porządkiem prawnym". - Oni sobie uzurpują prawa do wykładni prawnej niezależnie od porządku prawnego, takie jest moje zdanie - ocenił skarbnik PiS. Na czym polegał problem ze sprawozdaniem Kaczyńskiego? Jak poinformowała PKW, sprawozdanie komitetu Kaczyńskiego zostało odrzucone "wskutek spłaty przez osoby fizyczne z własnych środków zobowiązań komitetu wyborczego, co jest równoznaczne z udzielaniem komitetowi pożyczek pozabankowych". Kostrzewski zapewnił, że jedynym źródłem finansowania kampanii prezydenckiej Kaczyńskiego były środki przekazane z rachunku bankowego funduszu wyborczego Prawo i Sprawiedliwość na rachunek bankowy komitetu wyborczego Kaczyńskiego. - Przelana została kwota 14,6 miliona złotych. W całej tej kwocie Państwowa Komisja Wyborcza - mimo stwierdzenia przez biegłych księgowych braku jakichkolwiek uchybień - znalazła kwotę 7 tys. złotych, które uznano za pożyczkę od osób fizycznych - poinformował Kostrzewski. Jak tłumaczył, na zakwestionowaną kwotę składa się m.in. zakup pieczątek (517 złotych), kwiatów (484 zł), kanapy do Centrum Informacyjnego "Europejski" (sztabu PiS - 3 tys. zł), fotela (2 tys. złotych) karty telefonicznej (205 zł) i jednego aparatu telefonicznego (359 zł). - Najprostszy przykład: dopiero po zarejestrowaniu komitetu wyborczego i otrzymaniu z PKW stosownego pisma mogę założyć konto bankowe komitetu. Żeby podpisać umowę z bankiem, muszę dysponować już pieczątką komitetu wyborczego i swoją, jako pełnomocnika. W związku z tym pracownik za 300 złotych zamawia pieczątkę i płaci przelewem. PKW twierdzi, że to była pożyczka u naszego pracownika na rzecz komitetu, bo myśmy to wykazali (w rachunkach) i pracownikowi zwrócili - powiedział Kostrzewski. Podkreślił, że wszystkie zakupy zostały dokonane na fakturę komitetu wyborczego. SLD: Zbyt restrykcyjnie stosowane prawo Od decyzji PKW odwołał się również Sojusz Lewicy Demokratycznej. Z postanowieniem nie zgadza się szef sztabu wyborczego Napieralskiego, Marek Wikiński. - Nie zgadzam się z tym postanowieniem. Jako komitet wyborczy powinniśmy być świętsi od papieża. Wszystkie wydatki, które były w sposób bezpośredni czy pośredni związane z działaniami wyborczymi, były ewidencjonowane w ciężar kampanii wyborczej. Wszystkie działania, które prowadziliśmy, były odzwierciedlone fakturami, rachunkami na komitet wyborczy - powiedział Wikiński. W jego ocenie, postanowienie PKW może w przyszłości prowadzić do tego, że komitety wyborcze, zamiast szczegółowych wyliczeń, będą przedstawiać jedną fakturę - "od wyspecjalizowanej agencji marketingowej, na której będzie jeden tytuł: za zorganizowanie kampanii wyborczej". - Nie to było intencją ustawodawcy - jego intencją była pełna transparentność, zarówno przychodów komitetów wyborczych, jak i na co te pieniądze są konkretnie wydawane - zaznaczył szef sztabu Napieralskiego. Podkreślił też, że sprawozdanie wyborcze Napieralskiego było wcześniej badane przez Fundację Batorego i nie dopatrzyła się ona tam "żadnych uchybień". Na czym polegał problem ze sprawozdaniem Napieralskiego? PKW poinformowała, że odrzuciła sprawozdanie, bo komitet wyborczy Napieralskiego przyjął "wartość niepieniężną w postaci prawa do umieszczenia na jego stronie internetowej nazwy i logo partii politycznej". - Jaki jest dowód na to, że logo SLD było wartością dodaną dla Grzegorza Napieralskiego? A może jest zupełnie odwrotnie - może to Grzegorz Napieralski jest wartością dodaną dla SLD? - pytał Wikiński. Zwrócił jednocześnie uwagę, że Napieralski startował w ubiegłorocznych wyborach jako kandydat SLD. - Dziwne byłoby, gdybyśmy nie informowali obywateli Rzeczpospolitej, że Grzegorz Napieralski jest przewodniczącym SLD - powiedział polityk Sojuszu. Rzecznik Sojuszu Tomasz Kalita dodał w oświadczeniu, że obowiązek poinformowania o przynależności partyjnej kandydata nakłada na komitet obecnie obowiązująca ordynacja wyborcza. Zastrzeżenie PKW wzbudziło też wydatkowanie przez komitet kandydata lewicy środków finansowych na cele niezwiązane z wyborami. Kalita tłumaczy, że miało to miejsce w związku z wizytą Napieralskiego w Ośrodku dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "DOM", gdzie wręczył on zakupione wcześniej upominki dla dzieci - tornistry, pieluchy itp. na kwotę ok. 1000 zł. Jak dodał, kandydat, zgodnie z prawem, nie mógł dokonać zakupu tych rzeczy z własnych środków, ponieważ trwała kampania wyborcza. Wikiński zastrzeżenia PKW nazywa "wierutną bzdurą". - Spotkanie, w którym uczestniczył kandydat, było elementem tzw. "eventu". Widać, że panowie z PKW są oderwani od realiów życia, skoro mają wątpliwości w sprawie takich rzeczy - uważa szef sztabu Napieralskiego. - Jestem przekonany, że sędziowie SN wgłębią się w intencję ustawodawcy i przyznają nam rację - dodał Wikiński. Kalita napisał też w oświadczeniu, że decyzja Państwowej Komisji Wyborczej nie niesie za sobą żadnych skutków finansowych dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej. PKW odrzuciła sprawozdania wyborcze dziewięciu komitetów wyborczych.