Sąd Apelacyjny uwzględnił częściowo wnioski dowodowe matek dwóch antyterrorystów, którzy wówczas zginęli, i zdecydował o przesłuchaniu dodatkowych świadków. Do tragicznej w skutkach akcji doszło w marcu 2003 r. Policjanci mieli zatrzymać w Magdalence dwóch przestępców - Roberta Cieślaka i Igora Pikusa - zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie się ukrywali, bandyci rozmieścili miny-pułapki, które wybuchły w pobliżu policjantów. W wyniku wymiany ognia budynek częściowo spłonął, przestępcy zginęli. Podczas akcji zginęło też dwóch antyterrorystów, a 16 zostało rannych. W czerwcu 2006 r. warszawski sąd okręgowy uniewinnił b. naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym KSP Grażynę Biskupską, b. dowódcę pododdziału antyterrorystycznego komendy głównej Kubę Jałoszyńskiego i b. zastępcę komendanta stołecznego Jana Pola, uznając, że to nie ich działania, lecz zatrzymywanych przestępców spowodowały śmierć dwóch antyterrorystów i rany kilkunastu innych. Od tej decyzji apelację złożyła Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce, podnosząc, że sąd pierwszej instancji dopuścił się "błędu w ustaleniach faktycznych i obrazy przepisów postępowania". Domaga się uchylenia wyroku i zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania w I instancji. Odwołały się także oskarżycielki posiłkowe - Krystyna Szczucka i Anna Marciniak, matki zabitych policjantów. Chciały one, by podczas apelacji przesłuchano trzech dodatkowych świadków: dwóch antyterrorystów i właściciela posesji, na której próbowano zatrzymać bandytów. Sąd ostatecznie zgodził się jednak na to, by na świadków powołać dwóch funkcjonariuszy. Jak uzasadniał, właściciel posesji był już przesłuchiwany przez prokuraturę. - Jeden z nich jest strzelcem wyborowym - emerytowanym, ale jednym z najlepszych. Powinien udzielić wystarczającej informacji na temat jednego z zasadniczych argumentów oskarżonych, że nie można było użyć strzelca wyborowego. My uważamy, że jednak snajper mógł być wykorzystany, przede wszystkim do odrzucenia przestępców od okien, żeby nie mogli rzucać granatów - powiedział pełnomocnik oskarżycielek Paweł Gadkowski. Jak dodał, drugi z powołanych świadków jest antyterrorystą w czynnej służbie. - Ma pełną wiedzę, służył w oddziale Mariana Szczuckiego (który zginął podczas akcji - red.). Rozmawiał z kolegami, którzy uczestniczyli w akcji, ale ze względu na to, że nadal służą, niechętnie zeznawali na temat uchybień w przygotowaniu akcji. To rzecz zrozumiała, ludzka, bo chcą nadal pracować - dodał mecenas. Matki antyterrorystów z zadowoleniem przyjęły decyzję sądu o powołaniu świadków. - Mieli być przesłuchiwani już wcześniej, ale sąd odrzucił wniosek o ich powołanie - mówiła Szczucka. - Winni muszą się znaleźć. Ta akcja nie była dobrze przygotowana. Teren nie był rozpoznany. Ktoś musi za to odpowiedzieć - dodała. Uniewinnieni oficerowie nie chcieli komentować decyzji sądu. - Należy ją uszanować - powiedział Jałoszyński. Dodał jednak, że nie sądzi, by nowi świadkowie rzucili na sprawę nowe światło. - Po fakcie można opowiadać różne rzeczy. Trzeba było tam być wtedy i znać tamte okoliczności. A bieganie teraz z lornetką i pokazywanie, gdzie można było umieścić strzelca, jest co najmniej śmieszne - powiedział. - Matki straciły synów, nikt z nas nie potrafi ocenić ich bólu. Ja to rozumiem. Natomiast na tamtą chwilę, na tamten czas nie naruszono żadnej procedury - podkreślił Jałoszyński.