Choć właściwe korzenie klęski sięgają głębiej. Praprzyczyną klapy było kompletne oderwanie od nastrojów społecznych, widoczne w doborze hasła i symbolu kampanii, a decydującym momentem stał się zwrot w kierunku kampanii negatywnej, dokonany krótko przed pierwszą turą. Atakami na Dudę zredukował się prezydent do roli partyjnego fajtera PO, a ciężar kampanii przesunął z kwestii wizerunkowych, gdzie zasiedziały majestat, doświadczenie i wyrobioną pozycję narodową prezydenta można było przeciwstawić kandydatowi jeszcze przed kilku miesiącami nikomu nieznanemu, na umowy śmieciowe, emigrację, pakiet onkologiczny i inne sukcesy władzy. Oczywiście, wobec osobistych ograniczeń PBK oraz wizerunkowych zalet AD przewaga prezydenta musiała z czasem topnieć. Ale umiejętnie tuszując jego mankamenty i wykorzystując medialną przewagę do blokowania promocji głównego rywala można by, prawdopodobnie, jakoś ocalić ją, jeśli nie na tyle, by wygrać w pierwszej, to w drugiej turze. Paradoksalnie, gdyby PBK nie prowadził żadnej kampanii, jego straty byłyby mniejsze, niż za sprawą "bronkobusa" i otwartych spotkań, do których był zupełnie nieprzygotowany i nie miał na nich nic do powiedzenia poza odbieranym jako przejaw arogancji władzy: "i tak wygram ja, bo tak". W "Akademii Głupoty Richarda Hammonda" pokazywali faceta, który z całej siły wali młotem w jarmarczną maszynę do mierzenia siły i robi to tak nieumiejętnie, że ten młot "oddaje" mu prosto w nos. Tym właśnie było uderzenie "za Dudą stoi Kaczyński". W oczywisty sposób skłaniało ono do odpowiedzi: "a kto stoi za Komorowskim?" Za Komorowskim stoi, narzuca się odpowiedź, osiem lat rządów jego partii w koalicji z "peezelem". Stoi za nim rabunek OFE, stoi upadek stoczni, stoją za nim faceci podsłuchani przy ośmiorniczkach, stoi za nim pan, który wykorzystując stanowisko nasłał policję na swego konkurenta, i drugi, który swą dwudziestoletnią laskę z wykształceniem ogrodniczym i miesięcznym stażem pracy zrobił prezesem elektrociepłowni w Skierniewicach... Wiele, wiele spraw, za które oczywiście PBK niekoniecznie odpowiada, ale je, ze swoim balowym kotylionem i propagandą sukcesu, postanowił symbolizować. Innymi słowy, spot z "Mariolką", wpisując kampanię w odwieczną wojnę PO z PiS, zmienił konfrontację PBK z AD w ocenę ośmiolecia rządów PO. Może by i jakoś raz jeszcze udało się PO na niej wygrać, gdyby ponownie skutecznie przekonano wyborców, że alternatywą dla patologii i nieudolności rządu jest wojna z Putinem o Smoleńsk i fundamentalizm Radia Maryja. Ale tym razem alternatywą okazał się Kukiz. Kukiz, którego - co jest dziennikarzom powszechnie wiadomo - sztab PBK błędnie ocenił jako postać dla siebie pożyteczną, bo dzielącą elektorat niezadowolenia i odbierającą go Dudzie. Stąd przyzwolenie "wajchowych" na obecność Kukiza w telewizji i u pierwszego konsmolca platformy, Wojewódzkiego. To dało Kukizowi możliwość skutecznego, z szerokim nagłośnieniem, podważenia mitu o powszechnym zadowoleniu Polaków z rządów PO/PSL, i to nie z pozycji pisowskich, przeciw którym cały agit-prop impregnował ludzi od ośmiu lat, tylko przekonujących dla "leminga". Kukiz zrobił to, czego PiS zrobić nie mógł: pokazał, że to władza, a nie opozycja, jest obciachem. Kiedy jedyną szansą PBK było odseparowanie go od PO, a urzędu prezydenckiego od rządu, sam prezydent wykreował siebie na symbol ostatnich ośmiu lat. Oczywiście, w przekonaniu, że staje się w tej sposób symbolem "złotej epoki", uosobieniem powszechnego zadowolenia. Wydaje się, że PBK i jego otoczenie przez całą kadencję znali Polskę tylko z TVN i "Gazety Wyborczej", i naprawdę uwierzyli, że jest ona taka właśnie jak tam: syta, spełniona, zadowolona, wdzięczna i z niechęcią odnosząca się do garstki "podżegaczy", oszołomów i frustratów, którzy negują sukcesy transformacji. Aż bije po oczach analogia z Gomułką i Gierkiem. Reszta też została sknocona, choć miała mniejsze znaczenie. Sześć kucharek, rządzących kampanią, stałe niekonsekwencje - jednego dnia PBK oznajmia, że konstytucję chcą zmieniać tylko frustraci, drugiego sam ją zmienia, jednego wyszydza podpieranie się w kampanii rodziną, drugiego prezentuje swoje dzieci, jednego twierdzi, że debatowanie z kontrkandydatami, z których każdy zebrał przecież co najmniej 100 tysięcy podpisów obywateli, byłoby niepoważne i godziłoby w jego prezydencki majestat, a drugiego występuje w talk-show postrzeganym jako kwintesencja celebryckiego pajacowania... Szarpanie wizerunkiem, zero konsekwencji i do tego ciągłe wpadki. Wszystko definitywnie rozlazło się w tym ostatnim tygodniu, po ogłoszeniu referendum i rebrandingu - od pewnego czasu cokolwiek PBK robi, staje się obiektem drwin. "Prezydent naszej wolności"? Doskonałe hasło na kampanię Wałęsy w 1990 - podsumowała znana dziennikarka, a ktoś inny dokonał egzegezy, że to apel do prominentów PO "tylko tak długo pozostajecie na wolności, jak długo PBK jest prezydentem". Próby równoważenia "suflerki" PBK Beatą Szydło z "idź pocałuj żonę" - wystarczy porównać na "pudelku" czy w podobnych habitatach Polaków myślących najciężej i z zasady nie o polityce, jak różne było zainteresowanie i odbiór tych z pozoru symetrycznych spraw. Pastwienie się nad tłitem mało komu znanego działacza PiS o klatce czy akcja dzwonienia nie wiadomo właściwie do kogo... Jakie to wszystko może mieć znaczenie i wpływ, gdy oto pytanie o wybór 24 maja z pierwotnego: Czy sposób dotychczasowego sprawowania urzędu przez prezydenta Komorowskiego na tyle ci nie odpowiada, że gotów jesteś uczynić głową państwa człowieka zupełnie nieznanego i niesprawdzonego? stało się pytaniem: Czy jesteś zadowolony z ośmioletnich rządów PO-PSL, czy też chcesz władzę za nie ukarać i zmusić do zmian? Przyznacie państwo, że to zupełnie inna rozmowa niż w czasach, kiedy sondaże dawały PBK 70 proc. poparcia. "Mój mąż jest przecież taki sam, jaki był trzy miesiące temu" - zdumiewała się Anna Komorowska u Moniki Olejnik (gdzie, z uwagi na fatalne słowa o emigracji, lepiej było, żeby się nie pokazywała). Może i on jest taki sam, ale kampania wyborcza jest już zupełnie inna. PS. Tomasz Karolak zadzwonił z wyjaśnieniem, że legendy o wielkich dotacjach dla jego teatru są grubo przesadzone, a pieniądze z "Orlenu" poszły nie na sam teatr, tylko na koszty organizacji festiwalu - i wszystko jest wyliczone na stronach internetowych "Imki". Przekazuję, raz jeszcze zapewniając o sympatii dla aktora i dedykując mu słowa Bezczela: "witaj na pokładzie łajby, która idzie na dno".