Na Zachodzie w kwadrans, najdalej w pół godziny po debacie kandydatów do prezydentury mamy sondaże - prawdziwe, profesjonalne sondaże renomowanych pracowni - pokazujące, jak odebrali starcie ci, którzy są prawdziwymi arbitrami w przedwyborczych sporach. U nas mogą się państwo dowiedzieć, jak odebrał debatę doktor Maliszewski, a jak doktor Jabłoński, jak redaktor Żakowski, a jak redaktor Ziemkiewicz. To nie jest to samo, bo to nie opinie zawodowych komentatorów liczą się w wyborach, tylko opinie "przypadkowego społeczeństwa". A te są, jak i społeczeństwo, "przypadkowe" właśnie. Na przykład, w niedawnej debacie przed pierwszą turą (tej zignorowanej przez prezydenta, za co go zresztą wyborcy ukarali) w zgodnej opinii fachowców najsłabiej wypadł Kukiz. Bo faktycznie, według kryteriów zawodowych, wypadł źle - był nieporadny, miał złą dykcję, intonację i tak dalej. Ale to Kukiz, a nie kto inny, najwięcej na tej debacie zyskał. Widać społeczeństwo nie oczekiwało po nim aktorskiej dykcji i ładnie zapiętych zdań, a doceniło autentyczność. Bronisław Komorowski był plastikowy, ustawiony, machał w wyuczony sposób rękami i tak bardzo starał się być energicznym i stanowczym, że wypadł chamowato, ciągle Dudzie przerywając i przekrzykując się z nim. Duda starał się być uprzejmy, nieagresywny i nieradykalny tak bardzo, że wypadł blado, dużo marniej niż na spotkaniach z wyborcami. Zabrakło mu refleksu, by wykorzystać nawet tak oczywistą wpadkę PBK, jak wypominanie mu wniosku o uznanie za niekonstytucyjną ustawy o SKOK; a prosiło się przypomnieć, że sam Komorowski ten wniosek jako prezydent podtrzymał, a Trybunał Konstytucyjny uznał za zasadny i przyjął. Ten przykład wiele mówi o poziomie debaty, którą tak się wszyscy podniecali. Podobnie jak atak PBK na Dudę, że należy dziś do PiS Jarosław Gowin, który zlikwidował, zresztą słusznie, wiele sądów rejonowych. Tylko że Gowin likwidował je jako minister rządu PO i PBK sam tę likwidację podpisał, a zła okazała się ona dopiero wtedy, kiedy Gowin z PO odszedł. I tak dalej. Komorowski w kółko gadał o PiS, straszył PiS-em, przypominał, że Duda jest z PiS, i że PiS to Kaczyński i Smoleńsk. W połączeniu ze wspomnianym nienaturalnym ożywieniem i machaniem rękami wywołało to przypływ nadziei w jego cokolwiek ostatnio skapcaniałym żelaznym elektoracie, który żyje wiarą, że cała Polska, tak jak on, żyje strachem przed powrotem PiS do władzy. Duda stale wracał do Jana Pawła II, zagadywał o Jedwabne i inne istotne dla jego żelaznego elektoratu wątki, nie starając się w żaden sposób wykorzystać nadarzającej się okazji, by przekonać do głosowania na siebie ludzi nie będących zadeklarowanymi wyborcami PiS, nie mówiąc już o przejęciu rozczarowanych wyborców PO. Debatę oglądało około 10 milionów widzów. Niby dużo, ale przecież w pierwszej turze na obu razem wziętych kandydatów głosowało mniej więcej tyle samo. A gra toczy się o te cztery, pięć głosujących wówczas na Kukiza, Ogórek i pozostałych. Ukłonem wobec tych pierwszych miały być JOW-y, choć każdy wie, że nie to JOW były powodem sukcesu byłego rockmana - ukłonem wobec postkomunistycznej lewicy wypomnienie Komorowskiemu zamiaru zabicia milicjanta, co wypadło dość głupio. Słabe to było i sądzę, że sondaże, jak wreszcie zostaną zrobione, moją opinię potwierdzą. * Dzisiejszy "Dziennik Gazeta Prawna" donosi, że rząd PO-PSL przed wyborami parlamentarnymi zrealizuje wyborcze obietnice Dudy, nazywane przez całą rządową propagandę populistycznymi, nieodpowiedzialnymi oraz rujnującymi budżet. Podniesie kwotę wolną od podatku, znajdzie też pieniądze na podwyżki dla służb mundurowych. Zapewne jeszcze przed niedzielą dowiemy się, że rząd zawsze zmniejszał podatki, a w każdym razie zawsze był za ich obniżaniem, tylko uniemożliwiał mu to brak zgody narodowej, zawiniony przez PiS. * Swoją drogą, ciekaw jestem, jaka była procedura przygotowywania pytań do kandydatów, kto je przygotowywał, czy poszły do akceptacji przez zwierzchników i na jak długo przed debatą. Bo PBK w pierwszej części recytował swoje odpowiedzi tak gładko i z tak wyliczonym tajmingiem, jakby znał je z góry i miał wszystko przygotowane i obkute na blachę. * "Newsweek" - szczególnie zaangażowany w kampanię Komorowskiego, bo dla Tomasza Lisa utrzymanie się obecnego układu w Belwederze, mającym decydujące wpływy w telewizji publicznej, to sprawa utrzymania dotychczasowego standardu życia lub zawodowej śmierci - ekscytuje się wejściem "Misia" Kamińskiego. Misio cudotwórca szaleje po kancelarii prezydenta, ma sto pomysłów na minutę, widać, że jest w swoim żywiole, energia, energia - cieszy się "Newsweek". Ja też się cieszę. Taką samą energię nadawał Kamiński kampanii parlamentarnej PiS w 2007 roku, tylko że tak jak teraz wszystkie jego sto pomysłów na minutę sprowadza się do tego, by dowalać PiS, tak wtedy wszystko sprowadzało się do atakowania "układu". Sondaże pokazywały, że społeczeństwo ma już głęboko gdzieś rozliczenia i tropienie skorumpowanych biznesmenów, że chce lepszego życia, awansu cywilizacyjnego, autostrad i stadionów. I Tusk szedł za tymi oczekiwaniami - a Misiu z Bielanem rajcowali się jak idioci kolejnymi własnymi spotami z "mordą ty moją" i wyszydzaniem Kwaśniewskiej jedzącej bezy. Misiu u steru kampanii teraz, gdy dobry wynik Kukiza i marny Komorowskiego pokazał, że - dokładnie wbrew wierze salonu - Polacy coraz głębiej w de mają rzekome zamierzchłe zbrodnie PiS i "duszną atmosferę" jego rządów, to połowa sukcesu Dudy. Przydałaby mu się jeszcze druga połowa, czyli wyjaśnienie, dlaczego powinni na niego głosować także, a nawet przede wszystkim ci, którzy - jak Krystian Legierski - nie uważają się za wyborców PiS i nawet nie życzą PiS przejęcia władzy, ale też nie życzą sobie, by PO-PSL były nadal poza jakąkolwiek kontrolą, i aby w Belwederze zamiast prezydenta była maszynka do podpisywania wszystkiego, co PO-PSL do podpisu podłożą. Niestety, druga część sławnego tandemu spin doktorów od "mordy ty mojej" nie przeszła do obozu władzy wraz z kolegą. Szkoda. * Głucha cisza o dzisiejszej publikacji "Do Rzeczy". Rozmowa szefa CBA Pawła Wojtunika z ówczesną wicepremier Elżbietą Bieńkowską to coś, co w państwie normalnym skończyłoby się nie tylko masowymi dymisjami, ale wręcz wyrokami skazującymi na wielokrotne więzienie. Wstrząsające uwagi w tonie kawiarnianej pogaduchy o upadku górnictwa, o kulisach zakupu "pendolino", no i wiadomość, że minister Sienkiewicz kazał podczas Marszu Niepodległości podpalić śmietnik rosyjskiej ambasady oraz budkę policjanta, by zdyskredytować w oczach społeczeństwa opozycję i postraszyć, że PiS wywoła wojnę z ruskimi (tak wyjaśnia się dla wszystkich jasna zagadka, dlaczego policja ambasady nie chroniła, choć ma ustawowy obowiązek). Ciśnie się na usta: jaki reżim, taki Reichstag, ale żarty na bok. Rządowe media nabrały wody w usta. Sam Sienkiewicz pofatygował się do Moniki Olejnik i w tonie pogawędki równie miłej, jak ta nagrana przez kelnerów, raczył wyśmiać, że ktokolwiek może go o cokolwiek oskarżać. Nie miał tyle czelności, żeby jasno zaprzeczyć prowokacji, ale nakłamał w oczy, że przecież sprawca jest znany (nieprawda, człowiekowi, którego policja usiłowała w to wrobić, po kilku miesiącach odsiadki za nic wycofano zarzuty z braku jakichkolwiek dowodów, i Sienkiewicz nie może o tym nie wiedzieć), a w ogóle "o czym my tu rozmawiamy, o jakiejś budce sprzed dwóch lat, ha, ha, ha?" - i oboje z panią Olejnik przeszli do tradycyjnego straszenia powrotem do władzy PiS-u. Ktoś się jeszcze zastanawia, czy jest powód, żeby posadzić w Belwederze kogokolwiek, kto jest spoza tej sitwy, i kto, zamiast podpisywać wszystko, co mu podłożą, od czasu do czasu kopnie ją w siedzenie? Rafał Ziemkiewicz ----- Rafał Ziemkiewicz - publicysta, felietonista Interii ze stałą rubryką"Myśli nowoczesnego endeka". Do końca kampanii wyborczej będzie śledził jej przebieg, zawirowania i manowce.