Rzekome konto Kingi Dudy jest oczywiście, mówiąc internetowym językiem, "fejkiem", jakich na mediach społecznościowych są setki. Zamieszczane tam wpisy już na pierwszy rzut oka są oczywistymi kpinami z kandydata na prezydenta, mało zresztą wybrednymi. Nie wiem, jakie jest doświadczenie z siecią Tomasza Karolaka, który pewnie będzie równie żałował swego nieszczęsnego zaangażowania po stronie władzy jak swego czasu Żukrowski, choćby dlatego, że jest przecież twarzą jednego z telekomów, który raczej na tym wszystkim nie zyska. Wiem, że Tomasz Lis jest właścicielem portalu, który z zasady opiera się na agregowaniu blogów i społecznościówek. I prędzej wierzę w brak u wielokrotnego laureata salonowych nagród resztek elementarnej przyzwoitości, niż w takie braki w profesjonalizmie. Innymi słowy - twierdzę, że Lis pojechał goebbelsem całkowicie świadomie i cynicznie. Oczywiście wiedział, że będzie musiał potem przeprosić i sprostować. Ale doskonale wie, jaka widownia ogląda jego program. Wbrew stereotypowi "młodego wykształconego", wyborcy PO (jest to zresztą widownia "dziedziczona" po rekordowo popularnym serialu, po którym przez długie lata i bodaj czy nadal ma Lis miejsce w ramówce - ściślej, jej najmniej "mobilna" część) te 1,5 do 3 milionów widzów Tomasza Lisa to głównie ludzie starsi, mieszkający na prowincji, z przewagą kobiet. Sprostowanie w żadnym innym medium niż TVP po prostu nie ma możliwości do nich dotrzeć. A sprostowanie w TVP nastąpi w najlepszym razie za tydzień (w najlepszym, bo jeśli prezydent utrzyma się u władzy, Lis gotów pójść na całość jak Sienkiewicz i zbyć sprawę zdawkowymi kpinami, jak można mu cokolwiek zarzucać). Bo idę o zakład, iż zarząd TVP odmówi żądaniu sprostowania i przeprosin natychmiast, po Wiadomościach, a sąd nawet w trybie wyborczym jej do tego nie zmusi, nie ma już czasu. Medialna klaka PO we wszystkich jej życzliwych mediach już tuszuje sprawę, nazywając ją filuternie oj-tam oj-tam "pomyłką" bądź "wpadką", a TVP stara się jak może zablokować rozpowszechnianie w internecie kompromitującego programu, by utrudnić sprawdzenie, jak się ma przedstawianie "wpadki" przez propagandę do tego, co faktycznie działo się na antenie. Konferencji prasowej, na której Beata Szydło domagała się wyjaśnienia sprawy, o ile mi wiadomo, żadna z wiodących telewizji nie transmitowała. Internet kipi oburzeniem? A niech sobie kipi. Jest nadzieja, że Lis w ten sposób załatwi prezydentowi kilkaset tysięcy głosów, które mogą zadecydować o jego przetrwaniu. Słowem, "córka idiotka" na ostatniej prostej kampanii ma odegrać tą samą rolę, jaką legenda przypisuje "dziadkowi z Wehrmachtu". Z tą różnicą może, że jakkolwiek oceniać wykorzystanie tego faktu, dziadek Tuska rzeczywiście służył w Wehrmachcie (jak miliony Polaków z terenów wcielonych do Rzeszy), a Tusk rzeczywiście celowo ten fakt w swej rodzinnej historii ukrył, z tej samej przyczyny, dla której po wielu latach szczęśliwego pożycia w związku cywilnym uzupełniał na wybory ślub kościelny. Natomiast bzdury wypisywane przez rzekomą Kingę Dudę zostały sfabrykowane, być zresztą celowo i od początku do końca, bo kto sprawdzi, czy fejkowe konto nie zostało założone przez jakiegoś stażystę z portalu Lisa albo córkę kogoś ze sztabu wyborczego PBK? * Jak widać, tonący chwyta się nie tyle brzydko, co wręcz po bandycku. Swą pewność, że akcja Lisa nie jest żadną "wpadką", tylko świadomym, goebbelsowskim "kłam, zawsze się coś przyklei", opieram na zachowaniu samego prezydenta Komorowskiego, który w podobny sposób posłużył się kłamstwem o rzekomym blokowaniu przez AD etatu na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prezydent jak mało kto miał możliwość, by sprawdzić, jak się sprawy mają. A jednak zdecydował się użyć kłamstwa, wiedząc, że Duda najprawdopodobniej nie zna swej formalnej sytuacji na byłej uczelni i zapomni języka w gębie. Z pełną świadomością, że to kłamstwo i konfuzja kontrkandydata dotrą do dziesięciu milionów widzów, a sprostowanie rzecznika UJ do może jednej dziesiątej tej liczby albo i mniej, jeśli telewizyjni "wajchowi" wykażą się sprawnością. Podobnie jak i cokolwiek zmanipulowana ankieta eurowyborcza ze spowinowaconego z prezydentem przez córkę portalu. Jest w tym swoista logika: przeciwnik mógł się przygotować na trudne pytania o swe faktyczne wpadki, zmyślonych przewidzieć nie mógł. Był kiedyś taki gangster Lucky Luciano, tak sprytny, że na wszystkie swoje zbrodnie, konsultowane z najdroższymi nowojorskimi prawnikami, miał zawsze niezbite alibi. I był prokurator Thomas Devey, który w tej sytuacji postanowił sfingować i przypisać Luciano zbrodnię cudzą - i tak go dopadł, bo na nią alibi mafiozo nie miał. Kamiński, Schetyna czy kto tam zarządza akcją ratowania PBK, a raczej ratowania Platformy przed pojawieniem się choćby w pomniejszym ośrodku władzy kogoś spoza gangu, postanowił użyć tego samego mechanizmu, tylko zamieniając miejscami dobro i zło, i "haka" zmyślić. To nie są "faule". Faulem to było celowe denerwowanie "na offie" Wałęsy przez Kwaśniewskiego, żeby mu na wizji "podał nogę". Tu już mamy do czynienia z czymś, co potocznie określa się słowem na "k". Nie jestem od doradzania Andrzejowi Dudzie, ale na jego miejscu zbliżającą się drugą debatę zacząłbym od zadania prezydentowi pytania, czy świadomie kłamał, czy posłużył się plotką nie próbując jej zweryfikować, i w obu wypadkach zażądał natychmiastowych, publicznych przeprosin - grożąc, że w przeciwnym razie wychodzę, z jawnym kłamcą debatować nie będę. * Nie może też być przypadkiem intensywna obecność w kampanii urzędującego prezydenta niejakiego Andrzeja Hadacza, przez co bardziej naiwnych pisowców zwanego niegdyś czule "Andrzejkiem spod krzyża". Hadacz był istotnie jednym z głównych organizatorów zadymy na Krakowskim Przedmieściu, jednym z inicjatorów "modlitewnego czuwania" pod krzyżem ustawionym w czasie żałoby przez harcerzy i "obrony" tegoż krzyża przed przeniesieniem. Ze swą złą, szaloną twarzą i popsutym uzębieniem idealnie wypełniał medialny stereotyp "pisowskiego szaleńca", więc w 2011 roku stał się głównym bohaterem wyborczej reklamówki PO "oni na pewno pójdą na wybory - a ty?". Krzyczał w niej, że "Tuskowi i Komorowskiemu za zamordowanie prezydenta Kaczyńskiego kula w łeb!" i sądząc po wyniku wyborów, swą rolę wypełnił doskonale. Do pisowców dotarło, z kim mieli do czynienia, dopiero wtedy, gdy Andrzejek wyszydził ich uczestnicząc w imprezie Palikota. Teraz widzieliśmy Hadacza jako wyraziciela uwielbienia prostego ludu dla prezydenckiego majestatu podczas jego spaceru po warszawskich ulicach. A gdy AD opuszczał gmach TVP po debacie, Hadacz, przy biernej postawie ochrony, obrzucał go wulgarnymi obelgami i próbował zaatakować fizycznie, prosząc się, żeby ten pod ostrzałem czekających na to kamer jakkolwiek zareagował, choćby historycznym "spieprzaj dziadu". Pytany nieco później, dlaczego tak się angażuje w kampanię "Komoruskiego", którego chciał kiedyś rozstrzeliwać, oznajmił radośnie (jest to w sieci), że dzwonił do niego z taką prośbą sam profesor Nałęcz. Oczywiście, profesor Nałęcz i wszyscy współpracownicy prezydenta na pewno zaprzeczą, by mieli z nim cokolwiek wspólnego, a każdy badający Hadacza psychiatra zapewne uzna go za autentycznego, klinicznego świra. A jednak pojawianie się takich świrów akurat tam, gdzie mogą sprowokować upragnioną przez władzę drakę, jakoś mi się nie wydaje przypadkowe. * Trudno mi w sytuacji, gdy rozpaczliwa obrona władzy przybiera tak obrzydliwy wyraz, spokojnie i "bułkę przez bibułkę" komentować kolejne konwencje wyborcze prezydenta i uliczne wiece Dudy, jakby Polska leżała bliżej Ameryki niż Białorusi. Może jutro. Rafał Ziemkiewicz ----- Rafał Ziemkiewicz - publicysta, felietonista Interii ze stałą rubryką "Myśli nowoczesnego endeka". Do końca kampanii wyborczej będzie śledził jej przebieg, zawirowania i manowce.