Straszy Holland i Karolak, straszą Pszoniak i Olbrychski. Wyborco, nie pytaj, co ci dało osiem lat rządów PO! Nie pytaj, jak wykorzystała ona pięć lat władzy absolutnej, którą dało jej jednoczesne opanowanie parlamentu i Belwederu! Nie pytaj o afery i patologie, o nadużywanie przemocy przez policję, o niewywiązywanie się państwa z elementarnych zobowiązań wobec obywateli. Wyborco, nie myśl. Wyborco, ty się bój! Andrzej Duda, który na początku kampanii wyraźnie szukał swojego przekazu, a to sięgając po wiek emerytalny, a to po euro, w końcu znalazł odpowiednie hasło i akcentuje je bardzo mocno: dobra zmiana. Gdzieś już to słyszeliśmy, prawda? To przecież jedno z haseł, którym w poprzednich kampaniach wyborczych posługiwała się Platforma Obywatelska. Obserwacja profesora Nowaka też się nie wydaje nowa. Pamiętam już kampanię, która idealnie wypełniała tę formułę. To kampania roku 2007, ta, która przesądziła na długie lata losy Polski - kampania, w której rządzący PiS straszył układem, korupcją, jaka zapanuje, jeśli PiS utraci władzę. I straszył biznesmenami, którzy z okrzykiem "mordo ty moja" wręczać będą wtedy politykom walizki pełne pieniędzy. A Donald Tusk obiecywał... Co on obiecywał? Nie znajdziecie już państwo tego na stronie platforma.org, bo dawno wszystkie materiały z poprzednich wyborów stamtąd zniknęły, ale internety przecież pamiętają: obiecywał radykalne podniesienie płac, niski podatek liniowy z ulgą prorodzinną, powrót Polaków z emigracji, likwidację NFZ, likwidację 200 różnych opłat urzędowych, 50 nowych mostów... Cokolwiek dziś o tym wiemy, Polacy od jałowego strachu woleli jednak zaryzykować poparcie dla partii, która obiecywała im poprawę, nawet jeśli przeczuwali, że tych obietnic tak do końca nie dotrzyma, ale coś przynajmniej będzie w tym kierunku robić. A przecież tamta kampania zaczęła się z miażdżącą sondażową przewagą PiS, i PiS miał wtedy media publiczne, które grały pod jego batutą - fakt, że ani przez pół nie tak bezczelnie ani nachalnie, jak robi to TVP dzisiaj, ale jednak. Jeszcze miesiąc przed wyborami łamy "Polityki", "Wyborczej" czy "Tygodnika Powszechnego" pełne wówczas były salonowych jeremiad i rwania włosów z głowy, że co ten głupi Tusk zrobił, i że w wyborach nikt Kaczyńskiego nie pokona, trzeba było przełknąć koalicję z Samoobrona i LPR, przejąć aparat przymusu, zniszczyć najpierw Kaczyńskiego komisjami sejmowymi i prokuraturami, a wybory dopiero potem... Tak to było, przypominam starszym i informuję tę część czytelników, która wtedy jeszcze nie głosowała. Dokładnie odwrotnie niż dziś, kiedy zwolennicy Dudy chwalą go za to, że jest świetny, ma fajną rodzinę, sprawdzał się jako prawnik, poseł i współpracownik Lecha Kaczyńskiego, więc sprawdzi się także jako prezydent, że zmieni, naprawi, a przynajmniej da szansę, by coś się ruszyło. A zwolennicy Komorowskiego przyznają (Agnieszka Holland na konwencji wyborczej powiedziała to dosłownie tak właśnie), że pięć lat jego prezydentury to porażka, że głosowanie na niego to obciach i "dawanie d..." (Wojewódzki w dzisiejszej "Polityce"), ale - Bronek nie jest Dudą. Bo jak nie Bronek, to zmiany, a zmiany to strach. Platforma stała się PiS-em. Nie tylko dlatego, że jej wyborczy stratedzy, marszałkowie Sejmu i Senatu oraz liczne grono działaczy, w tym na przykład minister edukacji, to byli działacze PiS, którzy odnaleźli drogę do koryta mimo zmiany konfiguracji partyjnej. PO musi być dziś PiS-em, skupionym na straszeniu, bo Platformą, tą sprzed kilkunastu lat, jest Kukiz i ruch tworzący się wokół niego. "Odmienna wojny kolejka" - jak mawiał filozoficznie jeden z bohaterów Sienkiewicza. Henryka, oczywiście, a nie podpalacza ambasad. * Jestem maniakiem dawnych wojen, więc zawsze nasuwają mi się porównania militarne. Niemcy gromili sowietów, dopóki stosowali taktykę blitzu - szybkie, głębokie zagony, omijające umocnione punkty oporu i nie wdające się w wyniszczające zmagania pozycyjne. Potem Hitler oszalał i kazał wermachtowi wgryzać się w umocnienia Stalingradu i Kurska. Zmienił zwycięska taktykę na tę spod Verdun, przez którą Niemcy przegrały poprzednią wojnę. I przegrał znowu, bo wojny na wyczerpanie wygrać nie mógł. Jeszcze jedna ciekawostka. Nie kto inny, tylko "Newsweek", obsesyjnie przecież antypisowski, doniósł, że spot z Mariolką, który pogrążył Komorowskiego przed I turą, przygotowany został na wybory 2011 roku i teraz tylko domontowane do niego Dudę. Wtedy trafił na półkę, bo Donald Tusk orzekł, że straszenie Kaczyńskim już nie działa, że trzeba obiecywać, że się nie będzie robić polityki, tylko budować mosty i autostrady. No, ale Tusk, ze swoimi pijarowcami i swoją oceną nastrojów społecznych, zwinął się do Brukseli. Myślę, że kampania Komorowskiego, tak jak ją poprowadzili następcy wielkiego uwodziciela, to Stalingrad PO. * Skąd ta zamiana ról? Czy tylko dlatego, że decydujący wpływ na kampanię Komorowskiego i na propagandę rządu ma dziś ten sam osobnik, który tak się przysłużył Kaczyńskiemu w 2007? Zapewne ma to swoje znaczenie. "Misiu" - czy akurat służy Kaczyńskiemu, czy się na nim mści za to, że nie docenił i nie wynagrodził należycie poświęcenia, jakim było porzucenie na zew braci w połowie kadencji wygodnej synekury w europarlamencie (a tak niewiele brakowało do wysłużenia pełnej euroemerytury!) - w zasadzie jedzie zawsze tym samym strychulcem: agresja, straszenie, nienawiść. Nie on jeden zresztą - tak sobie generalnie wyobrażają ludzie jego pokroju społeczeństwo: jako motłoch, którym powodować trzeba zawsze za pomocą najniższych instynktów i negatywnych emocji. Strach, zawiść, chciwość to podstawa propagandy. Często cytuję te słowa, przypisywane jednemu z amerykańskich magnatów medialnych: "pogarda dla widza zawsze owocuje wzrostem oglądalności". Ale na bok odkładając "Misia" z jego patologiczną osobowością - cóż innego dziś władzy zostało niż wytwarzanie lęku przed zmianą? * "Misiu", Tyszkiewicz, Lis i cała ekipa prezydenta na coś przecież liczą. Na co? To proste. Uważają, że Lis załatwił 2,5 miliona wyborców z grupy dotarcia 40+. Zohydził w ich oczach Dudę, ośmieszył go atakiem na córkę, żadne sprostowania tam nie dotrą, bo to ludzie mało mobilni, nie interesujący się polityką. Starzy ludzie szczególnie nie lubią zmian, więc oni pójdą bronić status quo. Nie są też szczególnie lotni, więc uwierzą w obietnicę emerytury po czterdziestu latach pracy i tym bardziej pójdą poprzeć władzę, która im takie dobrodziejstwo zapowiedziała. Z drugiej strony, Wojewódzki przyprowadził Bronkowi 2 miliony "gówniarzy". Zapewnił ich, że jest taki jak oni, też w pierwszej turze głosował na Kukiza, że wie, że Bronek to siara i głosowanie na niego to danie d..., ale jak przyjdzie PiS, to nie pozwoli im się bzykać, a Bronek da marihuanę. "Gówniarze", jak konsekwentnie nazywa antagonistyczną grupę społeczną Michnik, głupi są, więc także referendum w sprawie JOW przekona ich, że teraz Kukizem jest Bronek. "Ciemny lud to kupi". Pamiętacie państwo, po której stronie paść miało przed laty to stwierdzenie? Razem widzów Lisa i Wojewódzkiego wykazała telemetria 4,5 miliona. Tu skleroza z prowincji, tam gówniarze. Urobieni. Program z Kukizem, na wszelki wypadek, lokaje z zarządu TVP posłusznie odwołali. Do zwycięstwa trzeba przyciągnąć 3 miliony głosów. Wszystkich innych można olać, i tak są dla władzy straceni. Ilu zresztą ich tam siedzi w tych "Republikach" i internetach? Może obserwując chamówę władzy i własną bezsilność zniechęcą się - to jeszcze lepiej. Pogarda i cynizm - bezbrzeżne. Ale "Misiu", Lis czy Wojewódzki nazwą to raczej profesjonalizmem. * Czy pogarda dla wyborcy naprawdę zawsze owocuje zwycięstwem? Sukces Tuska w roku 2007 (cokolwiek o nim samym sądzę) nie jest jedynym dowodem, że jednak nadzieją może wygrać ze straszeniem. Podobną kampanię pamiętam z roku 1989. Zdychająca komuna jechała właśnie na zohydzaniu "Solidarności" i straszeniu przeraźliwymi, niewyobrażalnymi skutkami, gdyby doszła ona do władzy (choć, podobnie jak dziś zwycięstwo Dudy nie oznacza wcale przejęcia władzy przez PiS, tak i wtedy miażdżące nawet zwycięstwo "Solidarności" oznaczało tylko jedną trzecią mandatów, a więc - jak dziś, powtórzę - zaledwie możliwość blokowania w przyszłości posunięć władzy). I było to straszenie o niebo lepiej umotywowane niż fantasmagorie o wsadzaniu przez Dudę do klatek za in vitro, bo ład jałtański wciąż obowiązywał, a sowieckie dywizje stały za Bugiem, Odrą, na Pomorzu i Dolnym Śląsku, budząc autentyczną, a nie wirtualną grozę. Szczelność piorącego mózgi systemu propagandowego też była nieporównywalna z czasem dzisiejszym, gdzie oprócz karnej orkiestry z TVP i TVN oraz mniej ostentacyjnego, ale równie rządowego Polsatu istnieje internet i biedujące, przyduszone, ale jednak mające jakąś moc media opozycyjne. A sondaże - osławiony CBOS - nie pozostawiały wątpliwości. W przeddzień kontraktowych wyborów towarzysz Czarzasty oznajmił Jaruzelskiemu, że, niestety, cała operacja podzielenia się władzą padła. Badania opinii publicznej są bowiem miażdżące: z OKP ma szansę wejść do parlamentu może kilkunastu posłów i kilku senatorów, a i to nie jest pewne. Tak było. I moim zdaniem nadal tak jest. Przypomnijmy, że w czwartek odbędzie się ostatnia debata przed drugą turą wyborów prezydenckich. Transmisję z tego decydującego starcia kandydatów do najwyższego urzędu w państwie możecie śledzić także na portalu Interia. Start o godz. 19:35.