Jesteście młodym małżeństwem, a tymczasem spodziewałem się, że chcąc rozmawiać o Mszy trydenckiej, spotkam raczej ludzi sporo starszych, pamiętających jeszcze czasy sprzed Soboru Watykańskiego II. Piotr Łysakowski - Większość osób, razem z którymi uczestniczymy w Mszach w rycie trydenckim, to ludzie młodzi. Wbrew spotykanym niekiedy opiniom nie stanowimy takiego "kółka przyjaciół łaciny". Nie jesteśmy też kontestatorami Soboru Watykańskiego II. Sobór należy jednak odczytywać w ciągłości z przeszłością, a nieraz stawia się go w opozycji do tego, co było w Kościele wcześniej. Tak więc choć jesteśmy nazywani także "tradycjonalistami", najpierw i przede wszystkim czujemy się katolikami, świadomymi swojej wiary. Agnieszka Łysakowska - Myślę, że katolikom często brakuje wiedzy dotyczącej historii i tradycji własnego Kościoła. To wykrzywia spojrzenie m.in. na kwestię Mszy trydenckiej. Niejednokrotnie spotykamy się z wielkim zdziwieniem i nieufnością, kiedy ktoś się dowiaduje, że chodzimy na "starą" Mszę. Sama zresztą byłam tego przykładem, bo kiedy poznałam mojego obecnego męża i dowiedziałam się, że sam w takiej Mszy uczestniczy, zaraz pomyślałam, czy nie jest przypadkiem lefebrystą, schizmatykiem. Skąd więc zainteresowanie i zafascynowanie tą liturgią? P.Ł. - Pewnych pozostałości "starego" rytu doświadczyłem jeszcze jako ministrant (ksiądz proboszcz był wiekowym człowiekiem, przywiązanym do dawnej liturgii). Pamiętam z tego czasu jakieś głębokie doświadczenie sacrum. Dużo później podobnej fascynacji, wyciszenia i skupienia na Bogu doznałem uczestnicząc we Mszy trydenckiej. Zacząłem też interesować się tą tematyką, czytać o historii liturgii, o jej znaczeniu, obrzędach, symbolice, tych dawnych i obecnie stosowanych. Poznawałem książki kard. Ratzingera, widzącego m.in. potrzebę pewnych poprawek tej reformy, która dokonała się na Soborze Watykańskim II. Nie skończyło się więc jedynie na zafascynowaniu pięknem celebracji - zacząłem odkrywać tę liturgię i jej miejsce w tradycji Kościoła. W "starej" liturgii znalazłem w końcu, oprócz wspomnianego sacrum, jakieś poczucie kompletności, możliwość nawiązania relacji z Bogiem. A.Ł. - Msza trydencka nie była naszą drogą do Kościoła, bo oboje byliśmy już wcześniej zaangażowani w duszpasterstwo w parafiach. Do "starej" Mszy przyprowadziła nas "nowa" Msza, z której wciąż czegoś ubywało, podczas celebracji której coraz bardziej widoczna była niestaranność, pośpiech, "udziwnienia" stosowane według "widzimisię" księży. We Mszy trydenckiej zachowane są pewne formy, rytuał, który, choć nie jest najważniejszy, kształtuje naszą pobożność i stosunek do tego, co święte. One podkreślają wagę, wielkość chwili, ukierunkowują nas na Boga. Oczywiście Bogu to wszystko nie jest potrzebne - On i tak ofiarowuje nam siebie; potrzebujemy tego my, by godnie przyjąć Jego dar. Do ślubu też nie idzie się w dżinsach, "z marszu", ale dba się o oprawę tego ważnego momentu. Dekret papieski dotyczący sprawowania liturgii trydenckiej na pewno jest, również dla Was, potwierdzeniem tego, iż wciąż ma ona należne sobie miejsce w Kościele? P.Ł. - Cieszę się, że Benedykt XVI dostrzegł i uznał te nasze potrzeby i oczekiwania (dla niektórych dziwne), i że Msza trydencka uzyskała jakby na nowo prawo obywatelstwa w Kościele. Bardzo sobie cenię to, że mogę w niej uczestniczyć. Z pewnością gdybym stanął wobec takiego wyboru: być w Kościele czy pozostać przy "starej" liturgii, to oczywiście wybrałbym Kościół. Zwolennicy Trydentu byli już nieraz stawiani przed takim właśnie wyborem, co nie jest na pewno łatwym doświadczeniem, jeśli ma się przekonanie do swoich racji. Z jednej strony mam poczucie, że nie uczestniczę w niczym złym, chcę nadal robić to, co Kościół uznawał za święte, a z drugiej pojawiają się pewne obostrzenia czy zakazy. To poważna próba lojalności, czy nawet wiary. Mam nadzieję, że teraz nie będzie już dochodziło do takich sytuacji. Ufam też, że "stara" Msza wpłynie na "nową", i że dzięki temu liturgia sprawowana w naszych parafiach nabierze bardziej nabożnego wymiaru.