Praca od dziecka - We współczesnym świecie dzieciństwo nie jest już tak słodkie, jak było moje - deklamuje 30-letnia Małgorzata Rychlewska, account manager w firmie wydawniczej, matka 2-letniej Basi. - Z jednej strony współczesne dzieci mają warunki rozwoju, o jakich nam się nie śniło. Z drugiej zaś, żeby we współczesnym świecie zostać kimś, trzeba już od najmłodszych lat na to harować. Kilkanaście par rodziców, z którymi spotkałem się i rozmawiałem o dzieciach, mówi jednym głosem, który brzmi dokładnie tak jak głos Małgorzaty. Dzieciństwo, owszem, ale swoboda, z jaką sami niegdyś się wychowywali, jest w dużych miastach i dobrze sytuowanych rodzinach nieosiągalna. - Kiedy patrzę na środowisko mojej żony, prawniczki, i widzę, jakie możliwości daje ten zawód, wiem, że moje dziecko zostanie prawnikiem - mówi stanowczo Andrzej, wydawca lokalnych wiadomości w Telewizji Polskiej SA, szczęśliwy ojciec 3-miesięcznego Krzysia, z wykształcenia filozof. - Żadnych studiów typu historia czy filozofia. Nie będzie zastanawiać się, tak jak ja, jaki humor ma dzisiaj dyrektor jego ośrodka. Dziecko jak fundusz Dobrze i średnio sytuowane rodziny myślą o swoich dzieciach jako o dobrze pojętej, swoistej inwestycji. - Wierzę, że rodzice myślą tak o swoich dzieciach - mówi Beata Jarosz, przyjaciółka Małgorzaty Rychlewskiej, trzydziestolatka, sekretarka w firmie, mama 4-letniej Agaty.- Czasy są takie, że trzeba uważać, z kim dzieciak się zadaje, do jakiej szkoły będzie chodził, z kim przyjaźnił. Świat jest tak skonstruowany, że przyszłe życie zależne jest od wyborów, jakich dokonuje się już teraz. Wizję szczęśliwego i nieskrępowanego zakazami dzieciństwa, które pozwala na całodzienne bieganie po podwórku, nazywa bajdurzeniem. Małgorzata Rychlewska: - Koleżanka opowiadała nam o pracy swojego męża, policjanta, który ostatnio "namierzał" dilera narkotykowego pracującego przed szkołą. Sęk w tym, że nie było to liceum czy gimnazjum, ale podstawówka. Kiedy uświadomiłam sobie, że te dzieci mają po 7-12 lat, postanowiłam, że moje dziecko pójdzie do szkoły prywatnej, z reżimem i kontrolą. Nie zamierzam zmarnować jego życia. Życie jak w kalendarzu - Co złego może być w tym, że staramy się już od najmłodszych lat wprowadzać w życie i dać mu to, czego sami nie mieliśmy? - pyta Beata, prawniczka, żona Andrzeja i mama Krzysia. Choć Krzyś jest jeszcze malutki i większe zmartwienie rodziców budzi jego zimowe przeziębienie, rodzice spędzają pieczołowicie wieczory na planowaniu jego kariery. A więc angielski i jakiś inny obcy język; przedszkole, owszem, ale takie, które zapewni dziecku jak najwięcej zajęć, i to twórczych; oczywiście basen.Trzeba zastanowić się nad szkołą muzyczną i może jakimś sportem. Małgorzata Rychlewska i jej maż Maciek planują, że ich dziecko będzie chodzić na basen, angielski - i do tego przyda się francuski. Nie można także zapomnieć o tańcu i dobrej szkole. Nie musi być od razu niewiarygodnie droga i snobistyczna, ale np.placówka prowadzona przez księży jak najbardziej. Marta Karpińska, 42-letnia matka 11-letniego Marka, w życie syna zdążyła wprowadzić już szkołę muzyczną i wakacyjne wyjazdy na obozy żeglarskie.- To dla jego dobra - argumentuje.- Dyskusja z 11-latkiem, co jest dobre, a co złe, nie wydaje się sensowna. Licytacja dzieckiem Z dziećmi rodzice rzadko dyskutują na temat preferencji czy wyborów. - Bardzo prostym przykładem ilustrującym tę tezę jestem ja sama - opowiada Katarzyna Jasińska, psycholog i terapeuta. - Moja mama miała idee fixe, abym grała na pianinie. I tak od 9. roku życia stukałam w klawisze, czy mi się to podobało, czy nie. Nikt nie pytał mnie o zdanie. - Ależ nie ma się co oszukiwać - przytakuje Małgorzata Rychlewska.- Jakąś część niezrealizowanych marzeń przenosimy na nasze dzieci. Pamiętam, że zawsze miałam żal do rodziców, że nie potrafili dopilnować mojej nauki języka angielskiego. Nie chciałam się uczyć, kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice nie chcieli albo nie widzieli potrzeby zmuszania mnie do nauki języka i teraz zbieram za to "frycowe". Nie chcę, aby moje dzieci miały kiedyś do mnie żal, że czegoś nie dopilnowałam. Terapeuci twierdza, że istnieją o wiele bardziej niebezpieczne motywy wprzęgnięcia dzieci w kierat obowiązków. - Poza niezrealizowanymi życiowo rodzicami istnieje jeszcze grupa aktywnych zawodowo i sportowo, którzy uważają, że skoro sami wiele w życiu robią, np. uprawiają sporty, chodzą na kursy, to ich dzieci powinny podobnie jak oni patrzeć na życie - mówi Katarzyna Jasińska. - Trzecia grupa jest chyba najgorsza. Są to rodzice, którzy chwalą się swoimi dziećmi przed podobnymi sobie. Ich system postrzegania świata jest taki: trwa wyścig szczurów. Dotyczy on nie tylko osiągnięć w pracy, ale obejmuje wszystkie dziedziny życia, w tym także dzieci. Tak się nie da... We współczesnym wychowaniu nie ma czasu na normalne dzieciństwo - kolorowe, bajkowe, bezproblemowe. Jeszcze dwadzieścia lat temu polskie dzieci naśladowały "Czterech pancernych", grały na podwórkach w piłkę nożną i wierzyły w Świętego Mikołaja. Teraz często nie mają na to czasu i miejsca. Taki chłodny stosunek do świata budzi przerażenie u psychologów, którzy apelują: rodzice, zwolnijcie! Dziecku potrzebne są miłość, baśniowość i świat wypełniony czarodziejskimi i nierealnymi bytami. Oczywiście wprowadźmy pewną dyscyplinę, ale nie zaciekłą rywalizację - tłumaczy Konrad Pluciński, psycholog. - Pamiętam, jak w dzieciństwie szukaliśmy za szafą świata krasnoludków, które miały tam swoje jaskinie. Ponieważ szafa była za ciężka, postanowiliśmy przewiercić ścianę, aby podejrzeć życie brodaczy - wspomina Dawid Brykalski, dziennikarz i pisarz sf. - Moje dzieciństwo było także wypełnione obowiązkami, ale jednocześnie rodzice potrafili mnie zainteresować zapomnianym w dzisiejszych czasach wspólnym czytaniem.Ta tradycja dziś zanika. Tradycja budowania wspólnych domów na drzewie, jak robiliśmy to kiedyś zainspirowani książkami Karola Maya czy Juliusza Verne'a, też jest nie do pomyślenia. Zamiast tego mamy dzieciństwo przeżywane na kursach językowych. A jak bardzo tego rodzaju przeżywanie dzieciństwa jest potrzebne, pokazuje fenomen książki Joanne K.Rowling o przygodach "Harry'ego Pottera". Barbara Kowalska, psycholog i nauczyciel, zwraca uwagę, że przygody małego czarodzieja to nie tylko dobra kampania reklamowa i marketingowa, ale przede wszystkim książka, która odwołuje się do wyobraźni dzieci. - Dzieci tęsknią za takimi przygodami, a zamiast dzieciństwa pełnego rodzicielskiej miłości i swobody wyboru szykuje się im koszmar współzawodnictwa od najmłodszych lat - tłumaczy Kowalska. Według psychologa podobny dryl pracy i nauki obowiązuje młodych Japończyków. Dyscyplina doprowadziła do drastycznego wzrostu samobójstw wśród młodych ludzi, którzy nie potrafili poradzić sobie z tak szybka próba zrobienia z nich odpowiedzialnych za swoje życie. - Zbliżają się właśnie mikołajki. Może warto w ten dzień obdarować nasze dzieci ciepłem, prezentem i spytać, czy czegoś nie potrzebują, zamiast fundować im kolejny dokształcający kurs języka chińskiego. Bo jak mi powiedział pewien bogaty prawnik, Chiny będą za 20 lat potęgą gospodarczą i trzeba już do tego się przygotować - mówi proszący nas o zachowanie anonimowości terapeuta rodzinny. Maciej Petrycki Tekst pochodzi z magazynu