W środę przed Sądem Okręgowym w Warszawie prok. Robert Majewski ponownie odczytał akt oskarżenia. Czterech spośród pięciu oskarżonych ogłosiło, że chce dobrowolnie poddać się karze - wobec długotrwałego aresztu, bo do winy się nie przyznają (mówią, że padli "ofiarą spisku"). Zgadzają się na kary po 5,5 roku więzienia i grzywny ponad 100 tys. zł dla każdego. Prokuratura dopuszcza wydanie takiego wyroku bez rozprawy. Sędzia Dorota Radlińska zdecydowała, by zacząć cały proces, bo nie stoi to na przeszkodzie, aby potem wyłączyć z niego sprawy tych czterech podsądnych, wobec których decyzje wydałby inny skład sędziowski. Nie jest przesądzone, czy w ogóle zapadłby wyrok wobec tej czwórki. Na razie proces ma być kontynuowany w piątek. Wydanie wyroku wobec tej czwórki nie oznaczałoby, że wyjdą na wolność, bo strona polska zgodziła się wcześniej na ekstradycję całej piątki do USA po tym, jak odbędą ewentualne wyroki skazujące w naszym kraju (wyroki, którym chcą się poddać, "skonsumowałyby" ich pobyt w areszcie od lutego 2009 r.). O całej sprawie - niemal gotowym scenariuszu filmu sensacyjnego - opinia publiczna dowiedziała się, gdy w lutym 2009 r. w Warszawie zatrzymano sześciu obcokrajowców, w tym pochodzenia południowoamerykańskiego, którzy przyjechali do Polski, by zorganizować dalszą dystrybucję kokainy. Jej transport z Kolumbii, o wartości ok. 100 mln zł, był wspólną operacją specjalną amerykańskiej Agencji do Walki z Narkotykami (DEA), kolumbijskiej policji oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - największą w historii polskich służb. Operację ogłoszono jako ogromny sukces ABW. Jak pisały media, nakładem dużych kosztów ABW przygotowała wielką operację, aby uwiarygodnić sytuację. Ok. miliona zł miało kosztować wysłanie na cztery lata oficera ABW do Ameryki Płd., który miał wejść w rolę konsula podatnego na korupcję. Przestępcy mieli uwierzyć, że ten polski urzędnik zgodził się na udział w przewozie kokainy do Polski. Handlarzom wmówiono też, że za wszystkim stoi wpływowy "generał SB". Kokainę trzymano w magazynie strzeżonym przez ABW. Mężczyźni zostali ujęci po tym, gdy wzięli z niego próbki towaru. Według mediów narkotyki zniszczono za zgodą stołecznego sądu. Prokuratura Apelacyjna w Warszawie zarzuciła zatrzymanym (są w areszcie od dnia zatrzymania) "próbę wprowadzenia kokainy do obrotu w Polsce". Tę kwalifikację prawną kwestionuje obrona, która podkreśla, że oskarżeni nie zdążyli wejść w posiadanie kokainy przed zatrzymaniem. Ponadto adwokaci podważają legalność operacji; twierdzą, że polskie prawo nie zezwala służbom na przepuszczenie przez granicę kontrolowanego transportu narkotyków. Podnoszą też, iż nie wiadomo, czy było odpowiednie porozumienie służb Polski i USA. Prokuratura uważa, że ta "przesyłka niejawnie dozorowana" była legalna, bo wystarczająca była zgoda na nią szefa ABW. Na wniosek obrony proces przeniesiono z sądu rejonowego do okręgowego. Sąd apelacyjny uzasadniał to m.in. tym, że wymaga analizy, "czy służby specjalne nie przekroczyły granic dozwolonej prawem prowokacji". We wrześniu 2011 r. SO oddalił wniosek obrony, by sprawę - z powodu jej skomplikowania i obszerności - poprowadził skład trzyosobowy, a nie jednoosobowy. Sąd uznał wówczas, że sprawa nie jest "szczególnie zawiła". Proces ruszył w listopadzie 2011 r. Sprawa musiała się jednak zacząć od nowa z powodu poważnej choroby sędzi, która go prowadziła. W sierpniu br. miał ruszyć nowy proces, ale sędzia Radlińska zdecydowała się wystąpić do Ministerstwa Sprawiedliwości o przekazanie sprawy do USA, gdzie osoby sądzone w Polsce także są ścigane. Sędzia uzasadniała to m.in. koniecznością zapewnienia oskarżonym zasady bezpośredniości czynności procesowych - bo USA odmówiły zgody na przyjazd do Polski szefa operacji oficera DEA Gary'ego Gallowaya i obywatela Kolumbii o pseudonimie Mono, przypuszczalnie objętego w USA programem ochrony świadków, który miał pójść na współpracę z amerykańskimi służbami i współuczestniczyć w operacji. Obrona chciała w poprzednim procesie, by przesłuchiwać tych świadków w drodze telekonferencji. Obrońcy i oskarżeni byli przeciwni przekazaniu sprawy sądowi w USA. Adwokaci dowodzili, że pogorszy to sytuację procesową oskarżonych, co naruszyłoby gwarantowane w Polsce prawa obywatelskie i rodziłoby roszczenia odszkodowawcze wobec państwa. W Polsce grozi im do 10 lat więzienia, a w USA - za przemyt narkotyków - dożywocie bez prawa do bezterminowego zwolnienia z więzienia. Według obrony niezrozumiałe jest, by oddawać sprawę do USA po ponad 5,5 latach aresztu podejrzanych (w całej sprawie stwierdzono już przewlekłość postępowania SO). Minister może przekazać daną sprawę innemu państwu, gdy wymaga tego "dobro wymiaru sprawiedliwości". Władze USA musiałyby jednak tego chcieć; stanowisko oskarżonych nie jest wiążące. Początkowo, w październiku br. Ministerstwo Sprawiedliwości potwierdziło informacje PAP ze źródeł sądowych, że przystało na wniosek o przekazanie. W listopadzie resort podał jednak, że odesłał sądowi wniosek, bo "interes wymiaru sprawiedliwości nie wymagał wystąpienia o przejęcie ścigania". Trzy miesiące temu na wolność wyszedł szósty z zatrzymanych w 2009 r. - obywatel Kolumbii Enrique Hernan N. W lipcu 2011 r. poddał się on karze 5 lat więzienia i 100 tys. zł grzywny. "USA odstąpiły od jego ekstradycji; nie poinformowano nas, z jakiego powodu" - ogłosiła we wrześniu sędzia Radlińska. Dodała, że można się domyślać, iż wobec osądzenia N. w Polsce nie może być on sądzony za ten sam czyn w USA. Ekstradycja wobec pięciu pozostałych jest aktualna - dodała Radlińska. "Jeśli panowie byliby skazani w tym procesie, za ten czyn w USA sądzeni być nie możecie" - oświadczyła podsądnym. Z akt sprawy wynika, że USA uznawały N. za organizatora przerzutów narkotyków. On sam twierdził, że był jedynie kierowcą zatrzymanego cudzoziemca. W 2009 r. "odstąpił on od udziału w sprawie", bo zapewne zorientował się w sytuacji; zatrzymano go, gdy jechał w stronę granicy.