Interia, razem z polską redakcją Deutsche Welle, ruszyła tropem przymusowo wywiezionych do Niemiec dzieci w czasach II wojny światowej. Według różnych szacunków, chodziło o 20-200 tys. dzieci z Europy Środkowej, Wschodniej i Północnej. Zdecydowana większość z nich została w Niemczech, wielu nie wie, jakie były ich prawdziwe korzenie. Do mniejszej części poinformowanych należy Folker Hienecke, 77-letni mieszkaniec Hamburga, prężny przedsiębiorca i miłośnik statków. Flota Folkera pływała niemal po całym świecie. Jego statki zwiedziły Europę od Rotterdamu po Krym. To właśnie tam się urodził. Na spotkanie z Folkerem ekipa Deutsche Welle i Interii przyjechała do deszczowego Hamburga. Folker Heinecke już na początku sam zaproponował wycieczkę do portu - jego miejsca pracy i życiowego hobby. Cały dom 77-latka ozdobiony jest modelami statków. Po drodze mężczyzna snuje opowieść o sobie. Został adoptowany przez bogatą rodzinę, właścicieli linii frachtowców. Jego ojciec, jedyny spadkobierca majątku, wcześnie ogłuchł na skutek choroby. Później okazało się, że nie może mieć dzieci. Razem z małżonką zdecydowali się na - lansowaną przez ówczesne niemieckie władze - adopcję. Przysposobionym dzieckiem został pochodzący z mieszkającej na Krymie rodziny Aleksander Litau - jedno ze zrabowanych dzieci. 2-letni chłopiec został uznany przez nazistowskich ideologów za pożądanego rasowo i przekazany do rodziny właścicieli statków. Od wtedy nazywa się Folker Heinecke. *** Folker Heinecke pamięta, jak z ośrodka Lebensbornu zabrali go rodzice adopcyjni: *** Państwo Heinecke przekazali na ręce przysposobionego syna rodzinne przedsiębiorstwo. Ten połączył pracę z pasją. Rozwijał firmę, aż wreszcie okazało się, że sam nie wie, co ma robić z pieniędzmi. Bo można odnieść wrażenie, że to nie dla nich Folker zajął się rodzinnym biznesem. On po prostu kocha statki. Od jakiegoś czasu pan Heinecke działa w stowarzyszeniu dbającym o dawne statki towarowe, które dokuje statki w hamburskim porcie. Kiedy opowiada historię frachtowca, który został sprowadzony ze Stambułu, gdzie miał zostać zezłomowany, widać błysk w jego oku. Statek został odnowiony - drewniany, zbutwiały pokład zastąpiono metalem. Miejsce dawnej ładowni przeznaczone jest na wynajmowaną salę okolicznościową. W niektórych miejscach na statku ciągle czuć zapach świeżej farby. Ale najprzyjemniej poznać opowieść o imponującym żaglowcu, nazwanym Undine. Ten statek należał do rodziny Folkera. Był ostatnim używanym przez przedsiębiorstwo państwa Heinecke statkiem żaglowym. Potem, jak przyznaje z żalem w głosie pan Folker, Undine została wycofana z powodu nierentowności. Dzisiaj, podobnie jak inne wysłużone statki, Undine ma zwinięte żagle i stoi w hamburskim porcie, wykorzystywana jako eksponat muzealny. Pan Folker twierdzi jednak, że gdyby była taka potrzeba, statek może wyruszyć w rejs. Nietrudno odnieść wrażenie, że sam widziałby się w roli kapitana. Tomasz Majta, Hamburg *** Folker Heinecke w rozmowie z reporterką Deutsche Welle Moniką Sieradzką mówi: Mając 77 lat, czuję się wykorzeniony. Nie wiem, kim jestem, kim byli moi rodzice. Folker uważa za skandal, że dzieci porywane przez nazistów po dziś dzień nie doczekały się w Niemczech ani odszkodowań, ani oficjalnego uznania ich za ofiary: (Historia Folkera Heinecke, opisana przez Monikę Sieradzką, wkrótce na stronach Deutsche Welle i Interii) Ekipa Interii i Deutsche Welle jest w trasie. Dociera do żyjących w Niemczech ofiar germanizacji, a także do miejsc związanych z rabunkiem dzieci. O działaniach prowadzonych w ramach drugiej części akcji "Zrabowane dzieci" informujemy na bieżąco na Facebooku.