- Bardzo chciałabym, by wyjaśnieniem okoliczności wprowadzenia stanu wojennego zajęli się historycy, Instytut Pamięci Narodowej - podkreśliła. - Prawdę mówiąc, mam do nich żal, że nie zajmują się tym tematem. To trzeba ocenić i zająć się przyszłością - powiedziała Staniszewska. Jak dodała, sama "nie potrafi sobie wyrobić jeszcze opinii" o stanie wojennym, choć z dużym zainteresowaniem czyta różne opracowania na ten temat. - Myślę, że wyjaśnienie, czy racjonalne było wprowadzenie stanu wojennego siłami polskimi, wszystkim nam bardzo by pomogło stanąć na nogi. Zrozumieć to i zakończyć - uważa europosłanka. Staniszewska przyznała, że trudno jej zapomnieć o przeżyciach stanu wojennego. - Bardzo bym chciała już zapomnieć, ale, niestety, to tkwi we mnie - powiedziała. Jak podkreśliła, ma "duży opór" przed współpracą z osobami, które wówczas "aktywnie działały przeciwko Solidarności". - Myślę, że to tkwi we wszystkich, którzy przeżyli stan wojenny. Choć pewnie, używając rozumu, będziemy podejmowali różne działania pokazujące, że już najwyższy czas myśleć tylko o przyszłości i nie babrać się w przeszłości - powiedziała b. działaczka "S". W przeddzień wprowadzenia stanu wojennego, 12 grudnia 1981 r. Staniszewska była w Warszawie na zebraniu Klubów Samorządnej Rzeczpospolitej, które zaczął organizować Jacek Kuroń. Jak wspominała, podczas spotkania "Adam Michnik wciąż przychodził i mówił, że są bardzo złe wiadomości o ruchach wojsk, że coś się dzieje". 13 grudnia 1981 roku zastał Staniszewską w pociągu, który kilka minut po północy wyruszał z Dworca Centralnego w Warszawie. Do rodzinnego domu w Bielsku-Białej dotarła ok. 7 rano. Z relacji matki wynikało, że w nocy szukała jej Służba Bezpieczeństwa, a z radia Staniszewska dowiedziała się o wprowadzeniu stanu wojennego. - Zjadłam śniadanie i pomyślałam sobie, że trzeba się gdzieś schować, ale doświadczenia w tym, jak się chować, nie miałam żadnego. Wzięłam ze sobą kilka wydawnictw bezdebitowych, szczoteczkę do zębów, pastę i ręczniczki - wspominała europosłanka. Jak opowiadała, najpierw pojechała do siostry, która mieszkała w centrum Bielska-Białej. Kiedy jednak okazało się, że i tu jej szukano zdecydowała, że ukryje się u kolegi z "S", który mieszkał u swojej dziewczyny. Staniszewska przypomina sobie, że w mieszkaniu było już kilkanaście osób z "S" i wszyscy zastanawiali się, co dalej robić. Wieczorem, ok. 20 ktoś zadzwonił do drzwi - otworzyła dziewczyna kolegi, ale poproszono Włodka (jej chłopaka), reszta grupy siedziała schowana w pokoju. Mijały chwile, a on nie wracał. Okazało się, że Włodek poszedł z SB, nie dekonspirując kolegów. - To było śmieszne, bo cały przedpokój był zawalony ubraniami i butami, widać było, że jest jakieś większe zgromadzenie, ale tamci (SB - red.) chyba byli też dość nieprzytomni - opowiadała. Potem - kontynuowała Staniszewska - reszta osób rozeszła się, a w mieszkaniu zostały trzy osoby, których już wcześniejszej nocy szukała milicja. By zorientować się w sytuacji, wysłali właścicielkę mieszkania do pobliskich kościołów. - Powiedzieliśmy: "Irena idź i zamknij nas w tym mieszkaniu". I ona nas zamknęła. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy zgasili światło, ale my siedzieliśmy przy zapalonych wszystkich światłach - wspominała. W nocy SB wróciła do mieszkania. - Dobijali się do drzwi, krzycząc: "Wiemy, że tam jesteście, otwórzcie". W końcu koleżanka powiedziała: "Kiedy my jesteśmy zamknięci!". W to już nikt po tamtej stronie drzwi nie był w stanie uwierzyć. To było tragikomiczne wydarzenie - opowiada b. działaczka "S". SB w końcu wyważyła drzwi, zatrzymano Staniszewską i jej towarzyszy. Wszystkich przewieziono na komendę wojewódzką milicji, gdzie ich przesłuchiwano i namawiano do współpracy. Noc Staniszewska spędziła w więzieniu w Szerokiej na Śląsku, a następnego dnia rano przewieziono ją na miesiąc do więzienia w Cieszynie. Kolejny miesiąc spędziła w Darłówku, potem trafiła do Gołdapi, gdzie pozostała do końca internowania - 24 lipca 1982 roku.