Równo przystrzyżony żywopłot dokładnie wyznacza granice cmentarza, na którym mieszkańcy Wagenschwend i Balsbach chowają swoich zmarłych. Nagrobków jest nieco ponad sto. Zadbane, wykonane z eleganckiego granitu. Osoby odwiedzające cmentarz znają nazwiska wyryte na płytach, kojarzą historie wielu rodzin. Tu, na głębokiej badeńskiej prowincji, trudno o anonimowość. Ale jeden grób, położony nieco na uboczu, przez lata pozostawał zagadką. W okolicy nikt nie potrafił nawet wymówić widniejącego na nim nazwiska i to nie tylko ze względu na błąd, jaki wkradł się w inskrypcję. Od niedawna wszyscy mogą jednak poznać niezwykłą historię spoczywającej tu młodej kobiety - Polki, która w ostatnich chwilach drugiej wojny światowej, zginęła w Wagenschwend. O jej losach przypomina tablica informacyjna w trzech językach - polskim, niemieckim i angielskim, postawiona obok odnowionego właśnie nagrobka. Tajna misja alianckich agentów Na początku 1945 roku napierające z zachodu wojska alianckie starały się zepchnąć Niemców do linii Renu. Front zbliżał się także do Wagenschwend. Dwudziestego czwartego lutego alianckie lotnictwo zrzuciło niedaleko Balsbach dwóch spadochroniarzy, tajnych agentów z karkołomną misją dywersyjną. Przechodząc przez Wagenschwend, zostali jednak zauważeni. Zaniepokojeni obecnością obcych, słabo mówiących po niemiecku mężczyzn, mieszkańcy zwabili ich do lokalnego gościńca i zawiadomili policję. Na miejsce ściągnięto też żyjącą nieopodal 25-letnią pracownicę przymusową z Polski, nazywaną w miasteczku Hanką. Kobietę wykształconą, władającą kilkoma językami. Miała tłumaczyć, co mówią przybysze. Kiedy do pokoju wszedł umundurowany oficer wojskowego urzędu meldunkowego, agenci zorientowali się, że są w potrzasku. Jeden z nich wyciągnął broń, doszło do strzelaniny. Hanka została trafiona w głowę, zginęła na miejscu. Oficer, postrzelony w szyję, zmarł chwilę później. Życie stracili też obaj szpiedzy. Zagadka polskiego grobu Na cmentarzu w Wagenschwend groby przekopuje się zazwyczaj po trzydziestu latach. Praktycznie nie ma już pojedynczych mogił z czasów wojny. Wyjątek stanowi grób Hanki. - Nie była ona zwykłą pracownicą przymusową - mówi dyrektor lokalnego muzeum Gerhard Schäfer. Fabrykant Grimm, dla którego pracowała, traktował ją niemalże jak członka rodziny. Hanka przyjaźniła się z córką fabrykanta, w weekendy spędzała czas w jego domu, jadała obiady razem z Grimmami. - Była inteligentną, wykształconą kobietą, poliglotką, którą zapadła w pamięć mieszkańcom Wagenschwend - mówi Schäfer. I to właśnie rodzina Grimmów przez lata dbała o to, aby jej grób nie zniknął. Przez całe dekady nikt nie wiedział jednak dokładnie kim była ta młoda, przypadkowa ofiara strzelaniny w gościńcu. Dopiero kilka lat temu lokalne stowarzyszenie historyczne wzięło pod lupę tragiczne wydarzenia z lutego 1945 roku. Sprawę już wcześniej na własną rękę wyjaśniał też syn niemieckiego oficera, zastrzelonego przez agentów. - Na początku niewiele wiedzieliśmy, tyle tylko, że była strzelanina, w której zginęły cztery osoby - przyznaje Schäfer. Z każdym nowym szczegółem, historia stawała się jednak coraz bardziej fascynująca. Zwłaszcza, kiedy okazało się, że Hanka Szandzierlerz, to tak naprawdę Anna Szendzielarz, kurierka Armii Krajowej, a prywatnie żona Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" - dowódcy V Brygady Wileńskiej AK i jednego z czołowych działaczy zbrojnego podziemia antykomunistycznego w powojennej Polsce. Anna poślubiła Zygmunta w styczniu 1939 roku. Po wybuchu wojny Anna została wywieziona do Niemiec, przeszła przez obozy koncentracyjne, w końcu trafiła do fabryki rodziny Grimmów jako pracownica przymusowa. Wątpliwości mieszkańców - Jesteśmy lokalnym muzeum, naszym zadaniem jest prezentowanie miejscowej historii, a przypadek "Hanki" jest dla nas ważny - mówi Gerhard Schäfer, który był jednym z inicjatorów odnowienia grobu Anny Szendzielarz i postawienia przy nim tablicy informacyjnej. Muzeum wzięło na siebie połowę kosztów, drugie tyle dołożyła gmina. Początkowo nie wszyscy mieszkańcy popierali ten pomysł. Nie brakowało głosów, że te kilka tysięcy euro można by wydać w inny sposób. Teraz sprawa nie budzi już jednak emocji. - Grób należało odnowić już wcześniej - mówi jeden z mieszkańców Wagenschwend zapewniając, że nie ma problemu z tą inicjatywą. - Takie historie trzeba pielęgnować - słychać w lokalnej jadłodajni, w której ludzie spotykają się po niedzielnej mszy. Dla mieszkańców Wagenschwend rozdrapywanie całej sprawy nie było jednak łatwe. W czasie wojny w miejscowości rządzili naziści. To ich rodzice i dziadkowie. - Kiedy zaczęliśmy badać sprawę niektóre osoby poczuły się zaatakowane, ale my nie chcemy nikogo obwiniać, chcemy informować - mówi Gerhard Schäfer. Historia wciąż żywa 7 maja na lokalnym cmentarzu oficjalnie odsłonięto odnowiony grób Anny Szendzielarz i tablicę informacyjną. Na uroczystości obecny byli burmistrz, ksiądz, polski konsul, dziennikarze i grupa mieszkańców. Orkiestra odegrała hymny Polski, Niemiec i Europy. Były przemówienia i podziękowania. Słowa o pojednaniu, pamięci i okrucieństwach wojny. Do Wagenschwend przyjechała nawet siostrzenica Zygmunta Szendzielarza, Halina Morawska. Jak mówiła, nie spodziewała się, że Niemcy tak się zachowają. Grób "Hanki" bardzo jej się podoba. Obok nagrobka w chodnik wmurowano trzy niewielkie tabliczki, przypominające o dwóch alianckich agentach i niemieckim oficerze, którzy zginęli razem z Polką w strzelaninie 24 lutego 1945 roku. Tragiczna historia sprzed ponad 70 lat, wciąż jest żywa, tu na niemieckiej prowincji. Wojciech Szymański, Wagenschwend/Redakcja Polska Deutsche Welle