Lebensborn, powołany początkowo jako stowarzyszenie pomocy niemieckim matkom, decyzją szefa SS i policji Heinricha Himmlera stał się w 1942 r. urzędem odpowiedzialnym za germanizowanie dzieci sprowadzanych z krajów podbitych przez III Rzeszę. Działając formalnie poprzez domy dziecka i inne placówki wychowawcze, Lebensborn indoktrynował i przygotowywał do życia w społeczeństwie niemieckim zrabowane dzieci, uznane w myśl nazistowskiej teorii krwi za spełniające kryteria przynależności do rasy "aryjskiej". Nietypowy obóz pod Salzburgiem Nieopodal Salzburga, w dzisiejszej dzielnicy Parsch, mieścił się obóz przesiedleńczy, w którym dokonywało się ostateczne uformowanie niemieckiej tożsamości zagrabionych dzieci, poddawanych przez długie miesiące indoktrynacji w strukturach Lebensbornu. Formalnie było to tylko tymczasowe miejsce pobytu dla oczekujących na przesiedlenie do Rzeszy folksdojczów. W rzeczywistości obóz w Parsch, mimo że funkcjonował oficjalnie jako punkt przesiedleńczy dla tzw. Niemców etnicznych, tak naprawdę przejął także kontrolę nad ostatnim etapem germanizacji zagrabionych dzieci, które trafiały na tereny północno-zachodniej Austrii. Była to sytuacja bez precedensu. Na pozostałych obszarach III Rzeszy los zniemczanych dzieci zależny był bezpośrednio od podległej SS organizacji Lebensborn. Obóz Parsch był formalnie niezależny od organizacji Lebensborn, ale pozostawał we współpracy z domem dziecka Alpenland w Austrii i oddziałem Lebensbornu, umiejscowionym w podbitym Luksemburgu. Końcowy etap dla polskich dzieci O praktykach dotyczących zrabowanych dzieci w Parsch opowiada w książce "Geraubte Identität" Ines Hopfer-Pfister. Autorka opisuje m.in. historię pobytu w obozie grupy 60 dzieci z Polski. Wydarzenia rozgrywały się w 1943 r. Dla opisywanej grupy dzieci był to ostatni etap germanizacji. Wcześniej spędziły przynajmniej rok w niemieckich placówkach wychowawczo-oświatowych należących do Lebensbornu. Jak wynika z opisu zawartego w książce "Geraubte Identität", mimo indoktrynacji, ciągłej obserwacji i ścisłej kontroli, podopieczni przeniesieni do Parsch mogli sobie pozwolić na względną swobodę wewnątrz obozu. "Ależ z nich były zabawne istotki" - wspominał w książce Ines Hopfer-Pfister Waldemar Luser*, zastępczy ojciec jednej z germanizowanych dziewczynek. Obserwacje Lusera doprowadziły go do wyrobienia sobie przekonania, że dzieci nie sprawiały wrażenia, aby w obozie przebywały pod przymusem. Prawdziwe przyczyny umieszczania dzieci w Parsch i innych miejscach przeznaczanych do prowadzenia akcji germanizacyjnej, nazistowskie urzędy nie ujawniały. Luserowi wyjaśniono, że dzieci przewieziono do Austrii w celu zapewnienia bezpieczeństwa. Germanizacja przez ćwiczenia i wychowanie Mimo pozorów, jasnym było, że dzieci trafiły do Parsch w jednym celu, jakim była ich bezwzględna germanizacja. Podstawą zniemczenia stało się przede wszystkim szybkie opanowanie języka. Dzieci przebywające w obozie znalazły się na wielkim, obowiązkowym, intensywnym kursie. Nauka języka niemieckiego trwała po kilka godzin dziennie, jednocześnie surowo karano za każde słowo wypowiedziane po polsku. "W obozie mogliśmy rozmawiać tylko po niemiecku, uczyliśmy się też pisać i czytać" - wspominał Mirosław Cieślak*, jeden z przymusowych podopiecznych. "Kiedy rozmawialiśmy między sobą po polsku, byliśmy bici albo zmuszani do ciężkich ćwiczeń fizycznych" - podkreślał. Czas dzieciom wypełniały też kontrole i testy rasowe - prowadzone przez urzędników Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS - oraz regularne pranie mózgu w duchu ideologii nazistowskiej. Podopiecznym obozu w Parsch obrzydzano Polskę, nakazywano zapomnieć dawną ojczyznę, jednocześnie wychwalano zwycięstwa III Rzeszy i wbijano do głowy indoktrynowanym dzieciom, że ich przyszłość będzie od teraz nierozerwalnie związana z "Marchią Wschodnią". Do obozu Parsch trafiały dzieci, które wcześniej pomyślnie - w rozumieniu celów Lebensbornu - przeszły program zniemczania w innych placówkach germanizujących i wpajających ideologię narodowo-socjalistyczną. W większości przypadków także ich poziom znajomości języka niemieckiego był więcej niż zadowalający. Pozostałością prawdziwego pochodzenia były tylko polskie nazwiska rodowe. Te zastępowano niemieckimi właśnie w obozie pod Salzburgiem. Kreatywne tworzenie nazwisk Za zmianę nazwisk dzieci odpowiadał Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS. Procedura zmiany personaliów odbywała się w otoczce, która wydarzeniu miała nadać wielki i podniosły charakter. "Dzieci musiały stać na baczność" - takie wspomnienie osadzonej w Parsch Barbary Mikołajczyk* przytacza Ines Hopfer-Pfister. "Po otrzymaniu plakietki z nowym nazwiskiem należało krzyknąć >>Heil Hitler<<. Dostałam plakietkę z datą urodzenia i nazwiskiem. Było tam napisane Barbara Micker". Nowe nazwiska dzieci tworzono w dwojaki sposób. W niektórych przypadkach zachowywano kilka liter oryginalnego i na tej podstawie uzyskiwano podobnie brzmiące niemieckie nazwisko. Dzięki tej metodzie stworzono nazwisko Barbary Mikołajczyk, analogicznie Renata Sosnowska stała się Renatą Sosemann. Stosowano też zniemczoną pisownię polskich nazwisk - Piątek zostawał zmieniony na Piontek. Wprowadzano także zamianę poprzez dosłowne tłumaczenie. Osoba o nazwisku Ogrodowczyk stawała się Gaertnerem, a Młynarczyk otrzymywał nazwisko Mueller. Dzięki takiej metodzie działania stosowanej w obozie Parsch, dzieci tu przebywające można było po wojnie zidentyfikować łatwiej, niż innych podopiecznych Lebensbornu, zniemczanych w innych placówkach, gdzie często nie udawało się trafić na jakiekolwiek wskazówki dotyczące prawdziwych personaliów zgermanizowanych dzieci. Zmienione nazwisko było ostatnim elementem nowej, niemieckiej tożsamości i świadectwem udanego procesu zniemczającego. Później należało tylko znaleźć odpowiednią rodzinę zastępczą i przetransportować do niej dziecko. Nowa niemiecka rodzina Długość pobytu w obozie Parsch była uzależniona od kilku czynników: cech psychicznych, fizycznych, zachowania i - przede wszystkim - dostępności odpowiednich rodzin zastępczych. Niektórzy podopieczni spędzali w placówce miesiąc, inne dzieci transportowano do niemieckich rodzin w ciągu tygodnia. Ten czas pobytu wydaje się wyjątkowo krótki, szczególnie w zderzeniu z kilkunastoma miesiącami przebywania dzieci w niektórych sierocińcach Lebensbornu. Większość polskich dzieci podzielono w obozie na grupy i przewieziono do docelowego miejsca autobusem lub pociągiem. Dzieci w większości umieszczono u rodzin posiadających gospodarstwa rolne, jednym z nieoficjalnych powodów przysposobienia dzieci z obozu Parsch była chęć znalezienia brakujących rąk do pracy. Przyjazd do nowej rodziny wywoływał mieszane uczucia. Z jednej strony, wyjściu na wolność towarzyszyła radość z powodu opuszczenia murów zamkniętych budynków i obozów, z drugiej zaś - przejście pod stałą opiekę obcych osób powodowało duży stres. Sposób przejmowania dzieci przez nową rodzinę był dość prosty: "Po raz pierwszy zobaczyłam moich rodziców zastępczych w Salzburgu" - opowiadała Ines Hopfer-Pfister Irene Majeski*. "My, dzieci, musiałyśmy stanąć w szeregu, a rodzicom powiedziano, że mogą sobie wybrać kogo chcą. Wrócili trzy tygodnie później i zabrali mnie ze sobą do Bischofshofen". Nie jest jasne, czy nowi rodzice znali losy zabieranych pod opiekę dzieci. Wspomniany Waldemar Luser był przekonany, że jego podopieczna została ewakuowana z terenów ogarniętych wojną, Irene Majeski podejrzewała natomiast, że rodzice zastępczy znali historię jej życia, mimo to jednak nie zdradzili przysposobionej córce żadnych szczegółów. *** * wszystkie wypowiedzi za "Geraubte Identität", Ines Hopfer, Graz 2010. Źródła: "Geraubte Identität", Ines Hopfer, Graz 2010. "NS-Zwangsarbeits-Schicksale", Hermann Rafetseder, Brema 2014. oprac. Tomasz Majta Znasz osobę, która padła ofiarą germanizacji? Napisz do nas zrabowanedzieci@interia.pl Organizatorami akcji "Zrabowane dzieci" są Interia i Deutsche Welle (TUTAJ więcej informacji). Wspólnie docieramy do ofiar germanizacji i pomagamy im odnaleźć skradzioną tożsamość.