Nie sposób w tej sprawie stać z boku, choć wolałbym występować u boku kolegów z Krajówki. Mimo obaw jestem wdzięczny IPN-owi za spełnienie ustawowej powinności w tej jakże ważnej, myślę, że nie tylko dla mojego pokolenia, sprawie. Dotychczas na łamach prasy i w innych mediach wypowiedziało się wiele znakomitych osób z Ablowego pokolenia, chcących dać wyraz swej wielkoduszności. Ja nie opowiadam się za żadną z nich. Uważam nawet, iż niektóre wypowiedzi można poczytywać jako sugestie dla sądu. Stanowczo odrzucam oskarżenia gen. Jaruzelskiego, że to proces na polityczne zamówienie. To nie pierwsza próba postawienia przed sądem członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, lecz na pewno pierwsza, jeśli chodzi o kompetencje, bowiem wydarta politykom i oddana pod jurysdykcję suwerennych sądów. Zgadzam się jednak z tymi głosami, które przemawiały za Trybunałem Stanu, gdyż materia, z jaką będzie musiał zmierzyć się sąd powszechny, jest chyba zbyt obszerna dla kodeksu karnego. Niemniej dobrze się stało, iż to właśnie niezależny sąd - z właściwą sądom skrupulatnością - dokona ustalenia stanu faktycznego i oceny prawnej zdarzeń z lat 1980-1981 i później. Ze swej strony traktuję proces raczej jako osąd nad tym, co się wtedy wydarzyło, dlatego nie przyłączam się również do osób, które widziałyby oskarżonych w kajdankach i za kratami. A wydarzyło się wtedy wiele. Stan wojenny made in PRL był czymś więcej niż zamachem stanu w Ameryce Południowej lub w Afryce, gdzie dowódcy wyciągają swoje oddziały z koszar, czasem strzelają, a na ogół uzgadniają siłę ognia i wyznaczają nowego dyktatora, zaś życie poza garnizonami i budynkami rządowymi nie ulega istotnej zmianie. Mocą decyzji WRON sparaliżowano całe życie w Polsce. Lokatorami wcześniej przygotowanych więzień stali się nie tylko działacze związkowi i społeczni, ale zwykli, przypadkowi obywatele, choćby ten, który chciał się dowiedzieć w Grand Hotelu o narodzinach pierworodnego. Godzina policyjna, kontrolowane rozmowy, lufy czołgów wymierzone w przechodniów... Wreszcie śmiertelne ofiary. Żadni ekstremiści pokroju Gwiazdy czy Rulewskiego, czystej krwi robotnicy. To świadczy, panie generale Jaruzelski, że w kraju "coś się wydarzyło". W kraju komunistycznym, to była rewolucja wywracająca większość zasad ludowładztwa, tak często podkreślanego w konstytucji i innych aktach prawnych. Przewodnia rola partii, o którą w 1981 roku bił się pan z nami (wtedy ustąpiliśmy) zastąpiona została batalionami wojska, ZOMO i mrowiskami tajniaków. A to wymaga osądu... Nie unikajmy go. Dziś wiadomo: w procesie WRON nie o wyrok chodzi ani o konfiskatę majątków, nawet paragrafy są łagodniejsze niż te, które (minimum 10 lat więzienia) postawiono 16 czołowym działaczom Solidarności i KOR. Zaś dzisiejsze demokratyczne procedury umożliwiają różne linie obrony. W tak poważnym procesie oskarżeni odpowiadają z wolnej stopy. Ta sama procedura daje panu możliwość postawienia swoich dwóch najważniejszych tez obrony: o działaniu w stanie wyższej konieczności, związanym z domniemaną interwencją radziecką i o obronie kraju przed katastrofą wewnętrzną, wynikającą ze stanu konfrontacji władzy z Solidarnością. Racje Solidarności są znane, choć na ogół artykułowane za pośrednictwem krótkich wywiadów. Racje przeciwników procesu niby też znane, ale jakże głęboko i obszernie przedstawiane i uzasadniane. Za przykłady przedstawienia tych racji mogą służyć wywiad z marszałkiem senatu Bogdanem Borusewiczem i artykuł prof. Jerzego Jedlickiego. Brakuje mi wypowiedzi ówczesnych związkowych decydentów, czyli działaczy Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. W 1981 roku należałem do ścisłego, ale przecież otwartego dla opinii publicznej grona działaczy, których wtedy pan Jaruzelski określał jako faszystów. Dziś mówi tylko o ich wysokim temperamencie. Zarówno wtedy jak i dziś ocena gen. Jaruzelskiego oraz jego kompanii pozostaje dla mnie niezmienna - pełna dumy i odwagi straż tylna PRL z wszelkimi jej ułomnościami ustrojowymi, nadlojalna wobec ZSRR. Ludzie z osiągnięciami, inteligentni, odważni, jednak nie na tyle, by podważać obowiązujący porządek mimo jego oczywistego przemijania. A że przemijał świadczy np. to, iż po czterdziestu latach budowy socjalizmu w PRL, a sześćdziesięciu w Rosji, nie umiano wyprodukować rurek. Pękały przy montażu w rowerach, strzelały w reaktorach Czarnobyla. Na wschód od Łaby toczyła się nieustanna walko o wyżywienie narodu. Tak, to było podstawą naszych kalkulacji i negocjacji z kolejnymi rządami, w tym z tym pod kierownictwem gen. Jaruzelskiego. Panowała powszechna niezgoda na stetryczały socjalizm konserwowany przez skorumpowane struktury partyjne. Zamiast ogłaszać stan wojenny w państwie, należało ogłosić stan wojenny w partii. Ale to wymagało wielkiej odwagi. Nie podzielam argumentów usprawiedliwiających wprowadzenie stanu wojennego przytaczanych w ślad za Wojciechem Jaruzelskim przez moich sławnych kolegów ze szlaku solidarnościowego Waldemara Kuczyńskiego i prof. Jerzego Jedlickiego i pozwolę sobie na przedstawienie całkiem przeciwnych. Zagrożenie interwencją wojsk radzieckich W tamtej sytuacji zgadzam się, iż wbrew oficjalnej propagandzie ZSRR nie był państwem pokojowym. Trzeba przyjąć domniemanie, że korzystał z jałtańskich gwarancji ze strony państw zachodnich i nie uważał przemian zachodzących w Polsce za naruszenie owego porządku. Należy jednocześnie jednak przypomnieć, że największe komunistyczne imperium miało wówczas problemy głównie właśnie ze względu na swoją rozdętą mocarstwowość. Konfrontacja u granic Chin, wojna w Afganistanie, Nikaragua i Liban podkopywały jego ekonomiczną skuteczność. Do tego Ronald Reagan dorzucił pokerowe "sprawdzam", na które brak było adekwatnej odpowiedzi. W Solidarności nikt wówczas nie kwestionował interesów ZSRR w Europie. Ze wszystkich strajków wyłączano zakłady zbrojeniowe oraz linie transportowe. Byli wśród nas nawet tacy, którzy chcieli gwarantować realizację tych interesów, ponieważ partia traciła na wiarygodności. Większość obrońców tezy o nieuchronności wkroczenia wojsk radzieckich powołuje się na krwawe interwencje na Węgrzech i w Czechosłowacji. Jakże to inne sytuacje. W 1956 roku Zachód zajęty był odbijaniem Kanału Sueskiego, a Węgry były krajem granicznym. Podobnie sprawa ma się z CSRS. Cały Zachód absorbowała wówczas wojna izraelska. Ponadto w obu tych przypadkach miało miejsce przejmowanie władzy przez narodowe ekipy komunistyczne, czemu Rosjanie byli zdecydowanie przeciwni. W Solidarności nikt nawet nie marzył o przejmowaniu władzy. Dowód ex post - w momencie, gdy w 1989 r. władza leżała na ulicy, to Bujak, Frasyniuk, Gwiazda, Palka i Wałęsa kontynuowali dzieło odbudowy Solidarności.