i Gosiewskim - jak to zrobili politycy PO - że kobiety powinny mieć niższe emerytury, bo dłużej żyją, mogli tylko frajerzy, którzy na niczym się nie znają". Te słowa rozpoczęły burzę. Wywiad przeczytała sąsiadka Dorna ze wsi Kałęczyn. Powiedziała jednej koleżance, drugiej, trzeciej... i się rozeszło. Kobiety solidarnie zdecydowały, że trzeba Dornowi wygarnąć. Jak to się jednak często zdarza za polityka oberwała żona. "Panie poinformowały żonę - pisze na swoim blogu internetowym w Onet.pl Dorn - która też znalazła się w sklepiku zwanym dumnie marketem. Żona wróciła ze sklepu i zapytała mnie: co ty narozrabiałeś, że na naszej wsi uważają cię za złego człowieka?". Były wiceprezes PiS nie mógł sprawy tak zostawić: "Otóż bardzo sobie cenię spokój i dobre relacje z sąsiadami na mojej wsi - pisze dalej Dorn - (między innymi dzięki nim żona otrzymuje ostrzeżenia, że bruksy znów wysłały pod nasz dom fotoreportera) i nie mogę pozwolić, by mi je burzyła pani profesor". Dlatego też "z najwyższą niechęcią muszę się rozliczyć z profesor Jadwigą Staniszkis, która wyrządziła krzywdę mojej żonie i mnie". Co miał Dorn na myśli pisząc "z najwyższą niechęcią"? Sam wylicza kilka powodów: "po pierwsze Jadwiga Staniszkis jest zjawiskiem wdzięcznym, a takich zjawisk jest mało i należy je sobie cenić; po drugie, choć rzadko kiedy wie cokolwiek o tym, o czym pisze, to od czasu do czasu w tym, co pisze można natrafić na niejasną intuicję bardziej inspirującą intelektualnie niż wywody badaczy, którzy bardzo dobrze wiedzą, o czym piszą; po trzecie, znam ją od lat siedemdziesiątych, w ówczesnej opozycji jej twórczość i osoba odgrywały dużą rolę; po czwarte z jej poręki w początkach 1982 ukrywałem się u jej rodziców". Mimo to pani Staniszkis musi się mieć na baczności - Ludwik Dorn nie należy do polityków rzucających słowa na wiatr, a w odwodzie zawsze ma groźnie powarkującą Sabę... A.W.