Żadne z ugrupowań nie zaskoczyło kampanią wyborczą, a tym samym nie wyróżniło z tłumu swoich kandydatów. Nie było też przekonujących debat czy wystąpień. Małopolska kampania w Świętokrzyskiem W pierwszej polskiej kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego kandydatom woj. świętokrzyskiego i Małopolski przyszło rywalizować ze sobą we wspólnym okręgu wyborczym. Do konfrontacji jednak nie doszło. Małopolscy i świętokrzyscy kandydaci na eurodeputowanych pojawili się wspólnie tylko na uroczystych inauguracjach partyjnych konwencji wyborczych. Świętokrzyskie komitety PiS, PO, SdPl i PSL, chcąc uniknąć rozproszenia głosów wyborców, wystawiły tylko po jednym swoim kandydacie i w kampanii miały na względzie przede wszystkim kumulowanie poparcia dla tej właśnie osoby. Do jedynego "międzypartyjnego" spotkania kandydatów doszło z inicjatywy Świętokrzyskiej Loży BCC, która zaprosiła do Kielc Janusza Onyszkiewicza (lider listy UW), Bogdana Klicha (lider listy PO), Romana Nadolskiego (kandydat SdPl) i Andrzeja Szejnę (kandydat SLD) na rozmowę z przedsiębiorcami. Kandydaci ograniczyli się jednak do udzielania odpowiedzi na pytania i nie doszło do debaty czy sporu. Reprezentanci Małopolski podczas nielicznych spotkań z wyborcami świętokrzyskimi starali się im dowieść, że problemy Kielecczyzny są im dobrze znane. Lider listy LPR poseł Bogdan Pęk zapewniał, że poznał specyfikę tutejszej wsi i rolnictwa jeszcze w okresie, gdy należał do PSL, i tę wiedzę wykorzysta w PE. Z kolei wicelider listy PO Bogusław Sonik z Krakowa powoływał się m.in. na "podmiechowskie" korzenie swego rodu i przypominał, że najznamienitszy jego przedstawiciel - bp Franciszek Sonik - kierował diecezją kielecką w okresie pozbawienia wolności jej ordynariusza biskupa Czesława Kaczmarka. W Kielcach mało widoczna była kampania Samoobrony. Mniej zauważalna - w porównaniu z wcześniejszymi kampaniami - była też aktywność PSL. Krówki-siekierkówki W Małopolsce podczas kampanii niewiele było oryginalnych pomysłów i niekonwencjonalnych działań. Były cukierki-krówki dla wyborców, przejazd dorożką i pokazy walk rycerskich. Na krótko temperaturę kampanii podniósł Marsz Tolerancji, w którym ulicami Krakowa przeszli m.in. geje i lesbijki. Dla ugrupowań i kandydatów stał się okazją do prezentacji stanowisk w sprawie wartości rodzinnych i stosunku do mniejszości seksualnych. Liga Polskich Rodzin domagała się od prezydenta miasta zakazania imprezy, a kiedy tak się nie stało, zapowiedziała, że zorganizuje referendum, by odwołać prezydenta. Marsz doprowadził też do tarć w krakowskich władzach Platformy Obywatelskiej, która wypowiedziała się przeciw jego organizacji. W obronie marszu stanęli m.in. politycy Socjaldemokracji Polskiej, kilku z nich w nim uczestniczyło. Zakończył się atakiem chuliganów na jego uczestników i bitwą z policją na Rynku Głównym. Zobacz: "Obława na homoseksualistów" W tej kampanii na ulicach Krakowa jest znacznie mniej plakatów niż przed wyborami parlamentarnymi czy samorządowymi. Nieliczne z 14 zarejestrowanych w okręgu małopolsko-świętokrzyskim komitetów, m.in. PiS, Unia Wolności, LPR i Inicjatywa dla Polski, korzystały z bilbordów. Kilka komitetów rolę lidera listy powierzyło ludziom bardzo znanym w Polsce, a słabiej kojarzonym z Krakowem, np. Unia Wolności postawiła na Janusza Onyszkiewicza - byłego ministra obrony, PiS - na swojego rzecznika Adama Bielana, SdPl - na aktora Edwarda Linde-Lubaszenkę. Na liście Narodowego Komitetu Wyborczego Wyborców jest Leszek Moczulski, który jednak sam wybrał dla siebie ostatnią pozycję. Kandydaci próbowali różnych sposobów, by zapaść w pamięć wyborcom - po mieście krążył samochód oklejony plakatami z podobizną kandydata Samoobrony Leona Grzybka, przyczepa z dużymi plakatami przedstawiającymi Bogusław Sonika z PO czy tramwaj wynajęty przez Bogdana Klicha (PO), w którym można się było bawić przy muzyce klubowej. Czesław Siekierski - były wiceminister rolnictwa, lider listy PSL - rozdawał wyborcom krówki-siekierkówki. Józef Lassota - były prezydent Krakowa, startujący z listy Narodowego Komitetu Wyborczego Wyborców, zachęcał do udziału w Hyde Parku, odbywającym się z inicjatywy Stowarzyszenia Twoje Miasto w Parku Strzeleckim. Kandydat Unii Wolności Wojciech Baluch krążył po Rynku w dorożce w ramach happeningu "Dorożką do Strasburga". Bogdan Klich z PO zorganizował "Klich festiwal", podczas którego odbywał się m.in. "spektakl wielkich sztandarów" z wykorzystaniem flagi UE i sztandarów z imieniem i nazwiskiem kandydata oraz pokazy walk rycerskich. Kandydaci PSL prezentowali się w Racławicach - miejscu pamiętnej bitwy insurekcji kościuszkowskiej, nazywanym stolicą polskiego chłopstwa. Przebieg kampanii wspierali liderzy ugrupowań. W ostatnich tygodniach do Małopolski przyjechali m.in. Jarosław Kaczyński (PiS), Donald Tusk i Zyta Gilowska (PO), Janusz Wojciechowski (PSL) i Józef Oleksy (SLD). "Desant zewnętrzny" Zdaniem prof. Teresy Sasińskiej-Klas, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, kampania w Małopolsce nie odbiegała od tego, co działo się w innych regionach kraju. - Była uśpiona i niewyrazista. W sumie nie ma medialnego nagłośnienia kampanii, które by zwróciło uwagę i przyciągnęło zmęczony, sponiewierany elektorat - powiedziała. Dodała, że nie jest to wina mediów, lecz kandydatów i ich sztabów wyborczych. - Dziennikarze nie mogą dokonać cudów, kiedy produkt jest marny. Problem polegał na tym, że wybrano kandydatów w większości stanowiących "desant zewnętrzny", nie identyfikowanych z Małopolską. Jeśli mieli zwrócić uwagę, to się udało, ale chyba nie taka była intencja - powiedziała profesor. Według niej, styl kampanii przypominał bardziej kampanię do samorządu niż do Parlamentu Europejskiego, bo kandydaci zbyt często podkreślali, że będą bronić polskich interesów, a za rzadko mówili o tym, jaką Europę chcą współtworzyć. - Mam wrażenie, że ta kampania jest kampanią do wyborów samorządowych na najniższym szczeblu lokalności. Ona nie ma europejskiego ducha, tematu, nici przewodniej, tego, jakie miejsce chcemy zająć w Europie i jaką ideę chcemy do niej wnieść w procesie tworzenia europejskiej polityki, efektów której będziemy przecież konsumentami - podsumowała prof. Sasińska-Klas. Przelot balonem Gdyby wyniki wyborów zależały od aktywności komitetów i kandydatów, to w okręgu nr 3, obejmującym województwo podlaskie i warmińsko-mazurskie, walka o mandaty powinna rozstrzygnąć się... między dwojgiem kandydatów Platformy Obywatelskiej. W Białymstoku akcję bilbordową i ulotkową zdominowała kandydatura prof. Barbary Kudryckiej, numer jeden na liście PO. Spotkania ze studentami, debaty, płatne spoty reklamowe w lokalnej telewizji, a nawet przelot balonem, by zainteresować wyborców tą kandydaturą - tak prowadzona była jej kampania. Kudrycka jest w Białymstoku rektorem Wyższej Szkoły Administracji Publicznej i liczy na głosy głównie w tym mieście. Rywalizację nie wprost prowadził z nią numer 2 na liście PO, znany kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc. On postawił przede wszystkim na reklamę radiową. W Białymstoku nie zorganizował żadnego spotkania wyborczego, a w czasie kampanii przyjechał tam może 2 - 3 razy, w tym raz na konwencję wyborczą partii. Sporo pracy (i pieniędzy) włożyło też w kampanię PiS, które stawia na Aleksandra Szczygłę. Lewica ma w Białymstoku kilka bilbordów, w ostatnich dniach kampanii wykupiła też reklamy w prasie. Na spotkania z wyborcami stawiały Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Szklanka mleka z eurodiety Obserwatorzy kampanii w województwie podlaskim oceniają ją jednak jako nieciekawą. Jedną z przyczyn mógł być fakt, że prawie na wszystkich listach liderami byli kandydaci z Warmii i Mazur, którzy pewnie tam byli aktywniejsi. Generalnie partie uciekały się do wypróbowanych chwytów i ściągały na spotkania liderów. Niektóre komitety robiły to niemal w ostatniej chwili, powiadamiając dziennikarzy późno w nocy lub na kilka godzin przed spotkaniem. Kilku kandydatów próbowało oryginalnych pomysłów. Dariusz Ciszewski, jeden z liderów listy Narodowego Komitetu Wyborczego Wyborców, złożył notarialną deklarację, że zrzeknie się poborów europarlamentarzysty i przekaże te pieniądze szpitalowi onkologicznemu w Białymstoku. Dziennikarze wytknęli mu jednak, że w akcie notarialnym podał błędną nazwę tej placówki. Znany (głównie z reality-show) kandydat SLD-UP i obecny poseł Sebastian Florek obiecał szklankę mleka dla każdego dziecka w każdej szkole i nawet zobowiązał się, że jeśli mu się nie uda, złoży mandat posła Parlamentu Europejskiego. Postanowił też wykorzystać w kampanii autorytet Leszka Millera, bo w spocie radiowym to były premier zachęca do głosowania na niego. W bezpłatnym czasie antenowym w radiu i telewizji też nie było rewelacji. Dziennikarzom najbardziej spodobało się hasło wyborcze "Lepszy Wróbel (Mariusz) w Brukseli, niż obietnice bez pokrycia" - jednego z kandydatów z listy Krajowej Partii Emerytów i Rencistów. "Lepperkiem" do Europy Na Podkarpaciu o mandat zabiega 143 kandydatów z 15 komitetów wyborczych. Na plakatach najbardziej widoczny był lider listy Polskiego Stronnictwa Ludowego Aleksander Bentkowski, choć w ostatnich dniach pojawiły się także wizerunki kandydatów innych ugrupowań. W czasie kampanii do PE region odwiedzili liderzy większości partii. Byli m.in. prezes PiS Jarosław Kaczyński, wiceszef SLD Józef Oleksy, szef SdPl Marek Borowski, liderzy PO: Zyta Gilowska, Jan Rokita oraz Donald Tusk, przewodniczący LPR Marek Kotlinowski oraz szef Samoobrony Andrzej Lepper. Bardzo dużą popularnością cieszyły się mitingi Kaczyńskiego w Krośnie oraz Rokity w Rzeszowie. Na spotkaniu z tym pierwszym brakło wolnych miejsc w auli miejscowej szkoły muzycznej. Z kolei Lepper, podobnie jak przed wyborami parlamentarnymi, odwiedził rzeszowski bazar. Tym razem jednak spotkał się z mniejszym zainteresowaniem niż wówczas. Oprócz pozytywnych reakcji, pytano go też m.in. o spłaty jego kredytów, a niektórzy jego pobyt na targu komentowali stwierdzeniem: "Kolejna składka na leśnego dziadka". Większość spotkań promujących kandydatów dotyczyła spraw krajowych, a nie europejskich. Przyznał to Marek Borowski. - Kampania do PE przebiegała w cieniu sytuacji politycznej w kraju, problemów z wyłonieniem rządu i różnych zawirowań w Sejmie - zauważył w Rzeszowie były marszałek Sejmu. Choć kampania do PE była spokojniejsza niż kampanie do parlamentu krajowego czy samorządu, nie obyło się bez barwniejszych sytuacji. Kandydat Samoobrony do PE Kazimierz Rochecki zachęcał do głosowania na siebie jeżdżąc po okręgu radzieckim samochodem terenowym przemalowanym na barwy narodowe, którego nazwał "Lepperek". Rochecki twierdzi, że przejechał ponad 3 tys. km. Wczoraj zdjęcie z samochodem zrobił sobie sam Lepper. "L1 Urban" i tragedia Sprawa śmiertelnego potrącenia człowieka przez kandydata Samoobrony Jarosława Urbana zdominowała uwagę opinii publicznej w kampanii przedwyborczej na Lubelszczyźnie. O kampanii świadczyły ulotki i plakaty na ulicach, reklamy w radiu i telewizji. Zabrakło merytorycznych dyskusji. Urban, zajmujący trzecią pozycję na liście Samoobrony, jadąc samochodem 2 czerwca z Warszawy do Lublina śmiertelnie potrącił na przejściu dla pieszych w Garbowie 20-letniego mężczyznę. Kierowca był trzeźwy, ale według świadków pędził z dużą szybkością. Urban wywołał oburzenie mediów, gdy dwa dni po wypadku pojawił się w mieście za kierownicą swojego kabrioleta BMW, z tablicą rejestracyjną "L1 Urban". Zobacz: "Pirat z Samoobrony" Początkowo nie zaprzestał prowadzenia kampanii. Jego spoty reklamowe były nadal jednymi z najczęściej pojawiających się w lokalnym radiu i telewizji. We wtorek przewodniczący Samoobrony Andrzej Lepper zapowiedział, że jeśli Urban sam się nie wycofa, to zostanie wyrzucony z partii. Wczoraj Urban oświadczył, że wycofuje się i z kandydowania do PE, i z polityki w ogóle. Zobacz: "Zabił, nie będzie kandydował" W czasie kampanii okazało się też, że inna kandydatka Samoobrony, biznesmenka z Bydgoszczy Małgorzata Sadowska, startująca z drugiego miejsca na lubelskiej liście, jest współoskarżona w korupcyjnej aferze byłego wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa. Sadowska zaprzeczyła zarzutom i nie zrezygnowała z udziału w wyborach. Kampania sprowadzała się przede wszystkim do rozwieszania plakatów, rozdawania ulotek, publikowania ogłoszeń w gazetach, emisji bezpłatnych i płatnych audycji oraz spotów wyborczych w radiu i telewizji. Nieliczne spotkania kandydatów z wyborcami odbywały się jedynie przy okazji wizyt liderów partyjnych. Największy mityng urządziła koalicja SLD-UP, która we Włodawie zainaugurowała ogólnopolską kampanię. Kilkuset wyborców przyszło też na spotkanie z liderami Platformy Obywatelskiej do Filharmonii w Lublinie. Debat było mało i nie cieszyły się popularnością. Pustkami świeciła aula seminarium duchownego podczas prowadzonej przez Krzysztofa Zanussiego dyskusji z udziałem kandydatów PiS, UW i PO, poświęconej roli kultury polskiej w Europie. Słabo powiodła się inicjatywa pozarządowej organizacji World Youth Alliance, która usiłowała ustalić poglądy kandydatów ośmiu głównych partii na temat klonowania ludzi, aborcji, eutanazji i legalizacji związków homoseksualnych. Wolontariusze rozesłali ankiety do 78 kandydatów. Po miesiącu udało im się zgromadzić tylko 21 odpowiedzi, przeważnie uzyskanych drogą telefoniczną. - Większość kandydatów potraktowała nasze ankiety jako zawracanie głowy i przeszkadzanie w kampanii wyborczej - powiedziała Agnieszka Krawiec z World Youth Alliance. Książki Giertycha w nagrodę W Szczecinie kampania była mało interesująca. Poza nielicznymi bilbordami, plakatami i ulotkami, w stolicy woj. zachodniopomorskiego odbyło się niewiele spotkań z mieszkańcami. Przedstawiciele komitetów wyborczych odwiedzali miejscowości w całym regionie, ale i tam nie było wyborczych fajerwerków. Jedynym istotnym wydarzeniem w ciągu kilku tygodni poprzedzających wybory do PE, były prawybory zorganizowane na szczecińskim, reprezentacyjnym deptaku. Reklamowało się wówczas 8 z 16 zarejestrowanych komitetów wyborczych. W imprezie wzięło udział niecałe 2 tys. szczecinian. Przedstawiciele LPR zorganizowali wczoraj na jednym z placów w centrum miasta konkurs wiedzy o PE. Dla zwycięzców przygotowano flagi narodowe i kilkadziesiąt książek, m.in. autorstwa Romana Dmowskiego i Jędrzeja Giertycha. Liga pochwaliła się, że po raz pierwszy w tej kampanii miała swoje bilbordy. Podczas kampanii Szczecin odwiedzili liderzy największych ugrupowań politycznych startujących w wyborach, m.in. szef SdPl Marek Borowski, SLD - Krzysztof Janik, przewodniczący Samoobrony - Andrzej Lepper, liderzy PO: Donald Tusk, Zyta Gilowska, Jan Maria Rokita oraz szef PiS Jarosław Kaczyński. Jak zapewniają przedstawiciele komitetów wyborczych, ich kandydaci byli obecni także w innych miastach, takich jak Koszalin, Kołobrzeg i w mniejszych miejscowościach, a nawet wsiach. Bartosz Arłukowicz z SdPl powiedział, że kandydaci tego ugrupowania spotykali się z wybranymi grupami społecznymi w wielu powiatach regionu. Byli też na festynach np. ostatnio w Łobzie, Myśliborzu i Stargardzie Szczecińskim. Jedna z kandydatek SdPl Grażyna Czaja-Bulsa odwiedziła na własną rękę kilkadziesiąt wiosek, gdzie spotykała się z ich mieszkańcami. "Trambusem" i rikszą Kampania w Łódzkiem była bezbarwna i monotonna. Większość imprez z nią związanych odbywała się w Łodzi, a główną areną była najsłynniejsza ulica miasta - Piotrkowska. W sobotę przeszli Piotrkowską kandydaci Unii Wolności, którzy wzięli udział w zorganizowanej przez UW "Paradzie Wolności". W przemarszu - w rytmie muzyki techno - wzięło udział kilkadziesiąt osób. Kandydaci Platformy Obywatelskiej w Łódzkiem, a wśród nich numer jeden na liście - Jacek Saryusz-Wolski jeździli po Piotrkowskiej wynajętym "trambusem" (wagon tramwajowy Herbrand z początku XX wieku na podwoziu samochodu ciężarowego). PO przeprowadziła też wśród mieszkańców miasta ankietę, w której pytano m.in. o datę wyborów. Kandydaci PO - w ramach kampanii - pojechali "trambusem" do Pabianic, Konstantynowa Łódzkiego, Aleksandrowa Łódzkiego i Zgierza. W tym ostatnim mieście zorganizowali imprezę dla dzieci, które mogły wziąć udział w licznych konkursach i zawodach sportowych. Lider Narodowego Komitetu Wyborczego Wyborców (NKWW),Maciej Płażyński - wraz z innymi kandydatami komitetu - namawiał do udziału w wyborach jeżdżąc po Piotrkowskiej rikszami. Wiele z tych pojazdów oblepionych było zdjęciami osób kandydujących. Główną ulicą Łodzi spacerowali kandydaci SLD. Zanim wyszli na Piotrkowską przekonywać mieszkańców miasta, aby poszli w niedzielę do urn, spotkali się w "Irish Pubie". - To miejsce symboliczne, bo właśnie tu przed rokiem łodzianie świętowali zakończone sukcesem referendum unijne - powiedział szef SLD w regionie Krzysztof Makowski. Kandydaci Sojuszu podzielili się na dwie grupy, jedna z nich spacerowała ul. Piotrkowską w kierunku pasażu Schillera, druga grupa w kierunku placu Wolności. Dzień wcześniej na pl. Wolności wiceprzewodniczący Samoobrony Stanisław Łyżwiński w ramach kampanii wyborczej do PE rozdawał chleb, jeździł na skuterze i namawiał do głosowania. Z kolei w niedzielę Samoobrona rozdawała przed łódzkim zoo darmową kiełbasę z chlebem i musztardą. Chętnych nie brakowało. Działacze PSL namawiali do pójścia do urn wyborczych na licznych festynach organizowanych w małych miejscowościach i wsiach. W jednej z takich imprez w Regnowie koło Rawy Mazowieckiej udział wziął szef Stronnictwa Janusz Wojciechowski. Z kolei kandydatów Socjaldemokracji Polskiej spotkać można było m.in. w Bełchatowie na rozmowach z mieszkańcami miasta. Politycy pytani o przebieg kampanii wyborczej odpowiadali, że nie ma obecnie odpowiedniego klimatu i atmosfery do prowadzenia barwnej kampanii, z piknikami, zabawami i fajerwerkami. Jest ona prowadzona w cieniu najważniejszych wydarzeń w kraju, a uwaga większości polityków skupiona jest na tym, czy rząd zostanie powołany, czy nie - wyjaśniali.