Jakub Szczepański, Interia: Przystojniakom żyje się łatwiej? Łukasz Litewka, Nowa Lewica: - Nie mnie oceniać, ludzie różne rzeczy piszą. Nie mam na to wpływu, staram się dbać o siebie i nie widzę w tym nic złego. Spędzam aktywnie wolny czas. Spora część fanów zrzeszonych przy pańskim profilu na Facebooku to panie, które zwracają uwagę na to, jak pan wygląda. Zgadzamy się? - Zgodnie ze statystykami, do których mam dostęp, kobiety tworzą większość. Delikatnie rzecz ujmując. Chociaż wygląd mógł początkowo przykuwać uwagę, najważniejsze są moje czyny, a nie dobrze uczesane włosy. Podobać można się komuś ledwie przez chwilę. Jeśli mamy przejść do czynów: to prawda, że zamiatał pan londyński bruk? - W Wielkiej Brytanii odebrałem szkołę życia, pokory. Tuż po maturze wyjechałem do Londynu, żeby zamiatać ulice. Żadna praca nie hańbi, przy okazji poznałem całe miasto. Bardzo dobrze wspominam ten czas, pracowałem kilka miesięcy przed studiami. Imał się pan różnych zawodów przed polityką? - Byłem kurierem, przedstawicielem handlowym. Potem w 2014 r. wystartowałem w wyborach do Rady Miasta Sosnowca i zostałem asystentem Kazimierza Karolczaka, który należał wówczas do zarządu Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach. Następnie wylądowałem w spółkach miejskich z Mysłowic, gdzie skierowałem się w stronę marketingu oraz PR-u. Bardzo dobrze czuję się w tym obszarze. Doświadczenia z branży marketingowej pomagają w polityce? - Odkąd pamiętam, bardzo dobrze poruszałem się po mediach społecznościowych, przez lata udało mi się dotrzeć do ćwierć miliona ludzi. Wszyscy dzisiaj wiedzą, jaki mam cel. Nie trzeba nikogo o nic prosić, nikt nikomu niczego nie każe. Cała społeczność sobie ufa, wszystko wyszło szczerze. Co pana urzekło w SLD? - Lewica (śmiech). Chyba się pan nie wstydzi? - Zaproszono mnie do tej formacji dekadę temu. Lewica miała wówczas piękne hasło: blisko ludzi. Jeśli ktoś śledzi moje inicjatywy, zauważy moją lewicowość, obecność wśród wyborców. Chcę wysłuchiwać ludzi, wierzyć w co zechcę, ale też nikogo do niczego nie przymuszać. Zresztą, dwie kadencje byłem radnym rady miasta z lewicy... ...z lewicy czy z SLD? - Wtedy jeszcze z SLD, a później zmieniliśmy nazwę na Nowa Lewica. Zostańmy przy tej konwencji. Wielokrotnie pytano mnie o transfery i za każdym razem dziękowałem. Co panu przeszkadza w kontekście SLD? Włodzimierz Czarzasty? - Przecież to wspaniały człowiek, w klubie wszyscy się szanują. Chociaż przyznaję, że początkowo bałem się trochę przyjęcia. Nie ma tu jednak złej krwi, jest mnóstwo młodych, cudowne panie walczące o prawa kobiet. Dlaczego bał się pan przyjęcia? - W pewnym momencie ktoś rzucił plotkę, że w okręgu sosnowieckim będzie tylko jeden mandat biorący. Była niepotrzebna, a wszyscy ją podłapali. Dlatego miałem swoje obawy. Spotkałem się jednak z ciepłym przyjęciem. Skoro już kilka lat temu pracował pan z Włodzimierzem Czarzastym, chyba wiedział pan, czego się po nim spodziewać? - To bardzo doświadczony polityk, w regionie współpracowało nam się świetnie. Chociaż nie mieszka w Sosnowcu, jest zaangażowany w sprawy miasta. Na pewnym odcinku kampanii musieliśmy zająć się sobą. Nic panu nie mówił o wyniku? Przeskoczył go pan o 20 tys. głosów. - Szczerze? Podaliśmy sobie rękę, pogratulowaliśmy sobie nawzajem. Podkreślę, że okręg sosnowiecki to chyba jedyny poza Warszawą, gdzie lewica uzyskała dwa mandaty. Z tego trzeba się cieszyć. A to nie jest tak, że Sosnowiec zawsze głosuje na lewicę? - Zawsze. Tylko trzeba zauważyć: w tych wyborach mieliśmy jakieś 21 proc. poparcia, to super wynik jak na nasz okręg. Głosy się rozłożyły, numer dwa na liście, czyli były już poseł Rafał Adamczyk, uzyskał gorszy rezultat. Miałem wrażenie, że mieszkańcy głosowali bardziej na człowieka niż miejsce na liście czy partię. Zarzucają panu, że pan nie mówi, co pan myśli. To prawda? - Nie wiem, skąd taka retoryka. Nie wiem, dlaczego, kiedy podczas przysięgi powiedziałem "tak mi dopomóż Bóg", widziano mnie w PiS. Zastanawia mnie, skąd takie rozumowanie dziennikarzy, polityków, ale nie mogę z tym walczyć. Słyszę, że Litewka nic jeszcze w Sejmie nie zrobił - faktycznie, zaprzysiężyli nas raptem kilka tygodni temu. Szanowni państwo, niektórzy nie kiwnęli palcem całą kadencję! No i nie ma jeszcze nawet rządu. Pan się tam wybiera? - Proszę nie przesadzać. Kiedy siedzę z kolegami i rozmawiamy o rządzie, w żartach odpowiadam, że chcę być ministrem pomagania. Niech mi takiego zrobią, to będę (śmiech). A na poważnie, nie wybieram się do rządu. Znam swoje miejsce w szeregu. To moja pierwsza kadencja, chcę się wykazać, wziąć odpowiedzialność za mandat i pokazać swoim wyborcom, że nie popełnili błędu. Nie będę porywał się na niestworzone rzeczy. W polityce liczy się efekt. Pan uzyskał trzeci wynik wyborczy w kontekście ogólnokrajowych list lewicy. To się chyba na coś przekłada? - Być może ma pan sporo racji, ale podchodzę do sprawy na chłodno. Rozmawiam z szefem klubu, kolegami i koleżankami. Jestem jednak skromnym i spokojnym człowiekiem. Czym pan chciałby się konkretnie zająć w parlamencie? - Nie myślę o żadnym stanowisku, nie poszedłem tam dla pieniędzy. Kto mnie zna, ten wie. Chcę skupić się na tym, co obiecałem: poprawie losu zwierząt w Polsce. Wiemy, jak się skończyło z "piątką dla zwierząt". Mam jeszcze kilka pomysłów na Sejm, chociaż hejterzy zarzucali mi brak programu. A ja jestem na tyle ogarnięty, że mógłbym wejść na stronę Nowej Lewicy, kliknąć "kopiuj" i "wklej" w pliku z programem partii, a potem go opublikować. Tylko specjalnie nie chciałem tego robić. Dlaczego? - Bo dorobek Teamu Litewka, wypracowany przez te lata, skłonił nas do celowego działania: nie chcieliśmy obiecywać, tylko pokazywać, co udało się dotąd zrobić. Chcieliśmy odróżnić się od innych, tak jak było z bannerami i psami. Skoro pan tak kocha zwierzęta, widziałby się pan w ministerstwie rolnictwa albo resorcie klimatu? - Zapisałem się do komisji rolnictwa oraz rodziny i polityki społecznej. Do ministra rolnictwa mi daleko, jest wielu mocnych kandydatów. To może będzie pan ratował pieski chociaż jako sekretarz stanu? - Panie redaktorze, kusi pan. Wie pan, ludzie mają zazwyczaj jakieś cele w polityce. - Pewnie mi pan nie wierzy, ale naprawdę nie przyszedłem do Sejmu dla stanowisk. Nawet o tym nie myślę. A nie uważa pan, że łatwiej pomagać z poziomu ministerstwa niż ław sejmowych? - Mandat poselski to dla mnie super doświadczenie. Chciałbym zostawić coś po sobie przez te cztery lata. Być dumnym na koniec kadencji. Niech pan w końcu powie, jak pan wykorzysta mandat i popularność. - Poza prawami zwierząt, chciałbym większych uprawnień dla Państwowej Inspekcji Pracy. Do tego sprawy związane ze ściganiem tzw. alimenciarzy. Bardzo często pracują na czarno, nie płacą. Jeśli PIP zyskałaby więcej uprawnień, cały proceder mógłby zostać ukrócony. Po trzecie: skoro rząd potrafił rozdawać tablety uczniom, czemu nie możemy rozdawać rowerów? To z wielu względów byłoby fajne rozwiązanie. No i posiłek dla seniora, czyli bony w lokalnych restauracjach współpracujących z urzędem miasta. Pilotażowy program odniósł sukces w Dąbrowie Górniczej. Chciałbym podobnego w całej Polsce. Ma pan na koncie dwa wyroki: za ukrywanie kserokopii list poparcia dla kandydatów na posła w 2015 r. oraz za sfałszowanie głosowania do budżetu obywatelskiego, nieuprawnione przetwarzanie danych osobowych. Karami były grzywny. Nie obawia pan się złej sławy? - Obie sprawy są ze sobą powiązane. W drugiej chodziło o głosowanie w sprawie placu zabaw dla dzieciaków. Sam nie mam dzieci, ale poprosili mnie mieszkańcy. Troszkę się zagalopowałem, może zabrakło chłodnej głowy. Ruszyłem z tabletem, od drzwi do drzwi, zbierałem dane, głosowaliśmy, podpisywaliśmy dokumenty. Mój błąd, przeprosiłem. Plac zabaw dzisiaj stoi, mnie kosztowało to dwa lata nerwów. Chociaż przyznaję, że sam chciałbym mieć radnego, który po godzinach pracy wychodzi z tabletem i zbiera głosy. Wielu Polaków najwyraźniej chciało mieć takiego posła jak pan, skoro przyjeżdżali na pana głosować z całej Polski. - To dla mnie ogromny komplement jako polityka, ale przede wszystkim człowieka. Nie zachęcał pan, żeby przyjezdni na pana głosowali? - Nie chciałem w ten sposób wpływać na wyniki wyborów. Żeby potem mi nie mówili, że przyjechało pół Polski, zagłosowali na Litewkę i dlatego wygrał. Ogólnie to komplement, skoro ktoś chciał w ten sposób wyrazić dla mnie poparcie. Nie wiem czy sam przejechałbym kilkaset kilometrów tylko po to, żeby postawić krzyżyk przy czyimś nazwisku. Przeszkadza panu aborcja? "Gazecie Wyborczej" powiedział pan, że popiera pan ją do 12. tygodnia ciąży, ale tylko w uzasadnionych przypadkach. - Źle odebrano moje słowa, pytano mnie o moją opinię. Podpisałem się pod obydwoma projektami, bo takie jest moje stanowisko. Aborcja w ogóle mi nie przeszkadza. Ale najważniejsze, żeby w tej sprawie wypowiedziały się kobiety, a nie mężczyzna. ...znaczy chce pan referendum i idzie do Trzeciej Drogi? - Nie! Proszę mnie nigdzie nie zapisywać, siedzę u siebie. Lewica ma najmocniejsze stanowisko w sprawie aborcji, ale mogę mieć opinię na dany temat. Każdy ma. Tylko nie idę do Sejmu jako Łukasz Litewka, ale reprezentant 40 tys. osób. Głosuję dla nich i za nimi, moja opinia jest drugorzędna. A co ze świadczeniami socjalnymi? Bo w jednym z pańskich memów można było czytać o "patusach". - Przez jednego mema będziemy definiować człowieka? Nie zdarzyło się panu wrzucić śmiesznego mema? Faktycznie, był mocno antylewicowy. Z perspektywy czasu najbardziej boli to, że posłowi nie przystoi używać takich określeń na temat mieszkańców, ale to nie ja byłem autorem tego mema. Jakub Szczepański