Z zapisów czarnych skrzynek, które na nowo udało się odczytać biegłym wynika, że na pokładzie prezydenckiego samolotu mogło dochodzić do nacisków na pilotów, a w kokpicie do ostatniej chwili były osoby trzecie. W rozmowie z dziennikarzami Adam Szejnfeld przyznał, że jest zdziwiony polityką informacyjną prokuratury. Poseł oczekuje też szybkiego stanowiska tej instytucji na temat ujawnionych stenogramów. W jego ocenie, w tak drażliwej sprawie, jaką jest katastrofa smoleńska, każdy boi się podać niesprawdzoną w stu procentach informację. - Nie dziwię się więc, że z biegiem lat podawane przez prokuraturę informacje mogą się różnić - powiedział. Dodał, że ich suma składa się na jedną całość, że być może nie tylko decyzje samych pilotów, ale innych osób na pokładzie samolotu miały wpływ na podjęcie próby lądowania w niebezpiecznych warunkach. Ekspertyza fonograficzna, do której dotarło radio RMF FM, jest najbardziej dokładnym zapisem rozmów w kokpicie tupolewa, jaki dotąd ujawniono. W porównaniu do poprzednich ekspertyz, odczytano o jedną trzecią słów więcej. Z opublikowanych fragmentów wynika, że do końca w kokpicie przebywała osoba opisana przez biegłych jako Dowódca Sił Powietrznych. Eksperci przypisują mu między innymi, że po pierwszym ostrzeżeniu systemu pokładowego o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi, oczekiwał od załogi "po-my-słów", a na wysokości około 300 metrów mówił do pilota: "zmieścisz się śmiało". Rządowy Tupolew rozbił się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. W katastrofie zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona.