Jak dowodzi przykład niedawnych wyborów europejskich nie za bardzo... Bo przecież ostateczny wynik był inny, niż ogłosiły to telewizje. Że inne wyniki były w nocy, a inne o poranku, PiS-owi urosło, a Platformie spadło. Więc możemy się zgodzić, że ostateczne wyniki będą się różnić od tych przed chwilą podanych, ale trudno przypuszczać, by zmieniły o 180 stopni sytuację. I, myślę, zgodzimy się też z jeszcze jedną konstatacją - to że PiS wygrał, nie znaczy, że będzie mu się rządziło łatwo i przyjemnie. Że zrobi Budapeszt w Warszawie. Bo nie ma na to szans. Główną osią podziału w Polsce jest dziś podział na PiS i antyPiS. I ta druga grupa jest liczniejsza, zsumujmy wyniki KO, SLD i PSL - to będzie 48,9 proc.! PiS wygrał nie dlatego, że ma większość, tylko dlatego, że ma dobrą ordynację. Po drugie, ludzie o wyższym kapitale intelektualnym, statystycznie, bardziej sympatyzują z opozycją. Nie ma więc szans na Budapeszt w Warszawie, bo opozycja w Polsce, w przeciwieństwie do węgierskiej, jest silna, ma poparcie społeczne. I o tym wie, i to poparcie i tę siłę czuje. Jarosław Kaczyński też to wie. I nie bez kozery tyle miejsca poświęcił w swym niedzielnym przemówieniu dywagacjom, jak pozyskać grupy społeczne, które są przeciw PiS. Bo wie, że choć wygrał, to jego władza wisi na paru nitkach. Wie też, dlaczego wygrał... Nie bez przyczyny PiS w czasie kampanii nic nie mówił o Smoleńsku, nie bez przyczyny schował Antoniego Macierewicza, no i niewiele mówiono o Unii Europejskiej, o sądach, czy o spółkach skarbu państwa. Za to wiele było o 500+ i transferach pieniężnych, kolejnej emeryturze, kolejnych pieniądzach na dziecko itd. To był jedyny lep, na którego można było złapać wyborców. I nie dziwmy się temu. Ludzie w Polsce przez lata całe byli wykorzystywani przez polityków, więc teraz zdecydowali, że warto się zrewanżować. Postawili więc na tych, którzy płacą. A że ze wspólnej kasy? Być może. Ale kogo to obchodzi? Takie poparcie jest dobre, ale jest krótkotrwałe. Nie bez kozery więc Kaczyński oglądał się podczas wieczoru wyborczego na Morawieckiego. Bo jak on nie znajdzie pieniędzy, to po PiS-ie. I to pokazuje też, jak trudne dla PiS-u będą najbliższe miesiące. Bo w czasie kampanii Kaczyński podjął ileś zobowiązań, które będą mu przypominane. Regularnie, przy aplauzie publiczności. A ekipa, którą ma, więcej mu sprawia kłopotów swymi wpadkami (Banaś, Kuchciński...) , niż radości... A inni? Na pewno wygranymi w tych wyborach są Kosiniak- Kamysz i trzech lewicowych tenorów. Kosiniak-Kamysz obronił PSL. Wykręcił świetny wynik. To dla Kaczyńskiego zła nowina. Bo jeżeli zaczną PiS atakować rolnicy, to on się przed tymi atakami nie obroni. Lider ludowców wyrasta na gwiazdę opozycji. A lewica? Wraca do Sejmu, więc ma prawo do triumfu. Może patrzeć z optymizmem w przyszłość. Oczywiście, pod warunkiem, że jakoś się ułoży, bo na razie jest to luźny sojusz trzech różnych grup. Ale jeżeli te grupy szybko się dogadają, to lewica ma prawo też liczyć, że to wokół niej będzie się zawiązywała przyszła oś antyPiS-u. Że to ona będzie rychło centrum opozycji. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - główna partia opozycji Platforma Obywatelska przegrała wybory. A przegrała dlatego, że nie miała ani wyrazistego lidera, ani wyrazistego przekazu. Nie za bardzo było wiadomo, o co jej chodzi. Przed Platformą jest więc czas powyborczego rozliczenia. I powyborczych przetasowań. Jeśli oczywiście chce ona odgrywać ważną rolę na politycznej scenie. A ma szanse. Większość Polaków to jest antyPiS. W narodzie strachu przed PiS-em nie ma, co miał zabrać to zabrał, kogo miał wyrzucić, to wyrzucił. Wśród młodych partia Kaczyńskiego jest synonimem tandety i nieuczciwości. Modnie jest z PiS-u żartować, tak jak swego czasu było modnie żartować z PZPR. Mniej więcej scena polityczna wygląda więc tak, jak osiem lat temu, gdy Platforma wygrała swoją drugą kadencję. Już wtedy było to sterane władzą, zepsute luksusami towarzystwo. Które chciało spokoju przede wszystkim. A było wiadomo, że spokoju nie będzie. Więc teraz jest podobnie.