, który na pokład zapraszał również swoją żonę. Przez dwa lata notable z wylatali prawie milion złotych. - Pierwszego dnia w resorcie rzuciła mi się w oczy kartka. Był na niej numer telefonu i napis: rezerwacja helikopterów - mówi "Dziennikowi" wysoki rangą urzędnik resortu spraw wewnętrznych. Na kartce znajdował się numer telefonu do szefa sztabu policji, który dysponuje trzema służbowymi helikopterami: mi-8, sokołem oraz bellem. Pod rządami PO zestawienie lotów urzędników z poprzedniej ekipy przygotowała centrala policji. "Dziennik" dotarł do wyników kontroli, które trafią na biurko wicepremiera Grzegorza Schetyny. Z dokumentów wynika, że urzędnicy z resortu w 2006 i 2007 r. wylatali helikopterami 830 tys. zł. Rekordzistą jest wicepremier i minister Ludwik Dorn, który latał 15 razy. - To tak jakby minister zdrowia latał śmigłowcami, które służą jako podniebne karetki - oburza się szef sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji Marek Biernacki (PO). Na pokładach pojawiali się nie tylko wysocy urzędnicy rządu PiS, ale również ich żony. Tak było np. w lipcu 2006 r., gdy na rejs do Jasła zabrała się Iza Śmieszek-Dorn (obecna żona Dorna). W dwa tygodnie później wicepremierowi towarzyszyła już Joanna Dorn. W dokumentach lotu figurowała jako oficer BOR. - Nikt o takim nazwisku nie był u nas nigdy zatrudniony - usłyszał "Dziennik" w BOR. Traf chce, że dokładnie tak nazywa się poprzednia żona wicepremiera. Podobnie postępował ówczesny zastępca Dorna Paweł Soloch, który również zabierał żonę. Inny z wiceministrów, nadzorujący policję Marek Surmacz, latał np. do rodzinnego Gorzowa. - Wtedy za te sprawy odpowiadał wiceszef policji Ryszard Siewierski. To on proponował VIP-om usługi policyjnych pilotów. Wielu korzystało - przyznaje urzędnik MSWiA. Pretekstem miało być to, że śmigłowce i tak z przyczyn technicznych muszą wylatać odpowiednią liczbę godzin.