O możliwych nieprawidłowościach w państwowych spółkach huczy od kilku dni. Pojawiły się podejrzenia, że wysokie stanowiska miały zajmować osoby powiązane z ministrem skarbu Dawidem Jackiewiczem i jego otoczeniem. "Musimy gorącym żelazem wypalić w urzędach i spółkach tych, którzy myślą tylko o sobie" - oświadczył stanowczo Jarosław Kaczyński na posiedzeniu Rady Politycznej PiS. "Będziemy, tak jak powiedział premier Jarosław Kaczyński, walczyć zdecydowanie i bezwzględnie z wszelkiego rodzaju patologiami, nie tylko w spółkach Skarbu Państwa" - wtórowała premier Beata Szydło. CBA rozpoczęło kontrolę w pięciu strategicznych spółkach: PKN Orlen, Lotos, Azoty, KGHM i Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Funkcjonariusze przyglądają się umowom i wydatkom spółek na usługi z zakresu public relations, marketingu, reklamy, doradztwa. "Pożar" nie do uniknięcia Zdaniem dr. Jacka Sokołowskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego wybuch "pożaru", związanego z obsadą stanowisk było nie do uniknięcia. - Nie widzę tego w ten sposób, że ujawniła się jakaś niesłychana zachłanność, coś czego wcześniej nie było. Każdemu rządzącemu w Polsce ten pożar wcześniej czy później wybuchnie - mówi w rozmowie z Interią ekspert.Politolog uważa, że PiS znalazł się w ostatnich dniach w sytuacji, którą nie do końca sam wykreował. Partia rządząca zderza się z mechanizmem, który istnieje w Polsce od dawna. - Jego istota sprowadza się do tego, że partia obdziela nominacjami swoich ludzi. Lojalność partyjna przekłada się na pewne apanaże. To mechanizm uniwersalny, który występuje w każdym systemie politycznym - wyjaśnia. - W Polsce ma to właśnie postać dzielenia stanowisk w obszarze szeroko rozumianej administracji, spółek skarbu państwa i innych obszarów, gdzie administracja rządowa ma wpływ na politykę kadrową - tłumaczy dr Sokołowski. Jak mówi ekspert, występuje pewne sprzężenie zwrotne. - Czymś trzeba nagradzać lojalnych ludzi. Jest zasób, z którego można korzystać, partie z niego korzystają i oczywiście dobrowolnie z niego nie zrezygnują - podkreśla ekspert. Taniec na linie Partia, mając świadomość, po jakim gruncie stąpa, musi, zdaniem dr. Sokołowskiego, "uprawiać swoisty taniec na linie". - Z jednej strony chce i musi z tego mechanizmu korzystać, z drugiej strony on jest generalnie negatywnie oceniany przez elektorat i opinię publiczną. Rozdawnictwo stanowisk jest źle widziane i tak zwany mechanizm upartyjnienia jest krytykowany - wyjaśnia. Będący przez kilka lat w opozycji PiS po dojściu do władzy nie mógł się też ustrzec tego mechanizmu. Tak samo korzystali z niego PO, SLD, czy inne rządzące jeszcze wcześniej ugrupowania. Jednak jak zaznacza dr Sokołowski, PO mogła liczyć na większą przychylność części mediów, niż teraz PiS. Nominacje poprzedników nie były aż w takim stopniu nagłaśniane. W obliczu kolejnych informacji PiS musiało zareagować. Premier Beata Szydło zwołała konferencję prasową, na której ogłosiła dymisję Dawida Jackiewicza. Tłumaczyła jednak, że jest ona spowodowana zamknięciem kolejnego etapu zapowiadanego od dawna wygaszania ministerstwa skarbu państwa. "Pan minister wywiązał się ze swojego zobowiązania (...). W związku z powyższym podjęłam decyzję o odwołaniu pana ministra Jackiewicza w związku z tym, że wypełnił swoją rolę" - oświadczyła szefowa rządu.Nikt nie miał jednak wątpliwości, że to tylko pretekst. "Nikt nie jest winny, ale winnych ukarzemy" - Ogłoszenie przez PiS, że wszystko zostanie uzdrowione to standardowa i poprawna reakcja z punktu widzenia komunikacji publicznej - ocenia dr Sokołowski. - Choć oczywiście jest to obietnica bez pokrycia - dodaje. Zdaniem politologa, dymisja Jackiewicza i podkreślenie, że nie ma to związku z nieprawidłowościami w spółkach, a jest to jedynie kolejny etap planu reorganizacji ministerstw, to "wysłanie zawoalowanego sygnału, że winni zostaną ukarani bez jednoczesnego przyznania się do błędu". - To jest takie dwójmyślenie, ale w komunikacji społecznej to reakcja jak najbardziej prawidłowa. I mimo, że to wydaje się to pozornie niespójne, to działa. – dodaje. - Nikt nie jest winny, ale winnych ukarzemy, zarządzamy audyt w spółkach, grozimy palcem, pokazujemy, że nasza polityka kadrowa, nawet jeżeli jest taka jak poprzedników, to my ją będziemy uprawiać inaczej, nominujemy właściwych ludzi – tłumaczy kroki rządu politolog. Misiewicz symbolem Jednak to nie minister Jackiewicz stał się symbolem polityki kadrowej PiS w państwowych spółkach. Stał się nim Bartłomiej Misiewicz: rzecznik MON, szef gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza, jeszcze kilka dni temu członek rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, mimo braku wykształcenia, koniecznego do zasiadania w państwowych spółkach. "Prawa ręka" Antoniego Macierewicza, jeden z najwierniejszych współpracowników ministra. Kolejne nominacje dla Misiewicza spotkały się z ostrą krytyką ze strony PO, Nowoczesnej czy komentatorów i internautów. Partia Ryszarda Petru zainaugurowała akcję #Misiewicze, której celem miało być pokazanie "osób, które dostały swoje stanowiska przede wszystkim ze względu na swoje powiązania polityczne w PiS a nie kompetencje". Finalnie powstała lista 227 osób zatrudnionych między innymi w spółkach skarbu państwa, które jak przekonuje Nowoczesna, mają powiązania z PiS. W końcu, pod naciskiem opinii publicznej, Misiewicz zrezygnował z posady w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, a w MON wystąpił o "zawieszenie". Antoni Macierewicz przychylił się do prośby, choć nadal stoi po stronie swojego współpracownika. Dr Sokołowski pozytywnie ocenia reakcję na „sprawę Misiewicza”. - Zdejmują osoby, które są pod ostrzałem i to jest jak najbardziej słuszne. Wysyłają jasny komunikat, że będą przeciwdziałać patologiom. Tutaj trudno się doszukać grubszych błędów – uważa ekspert. Przy okazji "pożaru" związanego z obsadą państwowych spółek nasuwa się pytanie, czy możliwe jest w ogóle pozbycie się niechlubnego mechanizmu rozdawania posad. - Nie ma szansy na zasadniczą reformę systemu, niezależnie od deklaracji - rozwiewa wątpliwości dr Jacek Sokołowski.