Najwyższa Izba Kontroli wykazała, że mimo akcji przeprowadzonych po fali zatruć dopalaczami w 2010 r., kiedy zamykano sklepy i wycofywano z obrotu te szkodliwe produkty, nie doszło do trwałego ograniczenia dostępności takich substancji. "Prawo i organy państwa nie nadążały" Kontrolerzy uznali, że uprawnienia Państwowej Inspekcji Sanitarnej, na którą nałożono obowiązek przeciwdziałania wytwarzaniu i wprowadzaniu do obrotu dopalaczy, były nieadekwatne w stosunku do wyzwań, jakie przed Inspekcją postawił ustawodawca. "Prawo i organy państwa nie nadążały za dynamicznymi zmianami na rynku sprzedaży dopalaczy, polegającymi głównie na przeniesieniu ich dystrybucji ze stacjonarnych sklepów do internetu, a także do sprzedaży bezpośredniej (dealerskiej)" - podkreślono. Izba wskazała, że rynek dopalaczy w Polsce rozwijał się dynamicznie od 2007 r. Wówczas w Polsce działało ok. 50 sklepów oferujących te środki. W latach 2009-10 liczba punktów wzrosła do 1,4 tys. "Nagły wzrost liczby zatruć dopalaczami, szczególnie w okresie wakacji w 2010 r. spowodował zaniepokojenie władz państwowych i społeczeństwa" - przypomniano. Wtedy też organy państwa podjęły zdecydowane działania, w wyniku których zamykano sklepy z dopalaczami, czym też ograniczono dostęp do takich specyfików. Zmieniono także prawo. Inspektoraty sanitarne dostały uprawnienia, które miały pomóc w zwalczaniu tego zjawiska. Nieskuteczna walka "NIK wskazuje, że walka z tym niebezpiecznym zjawiskiem okazała się w dłuższej perspektywie nieskuteczna. Nie udało się na stałe wyeliminować problemu dopalaczy" - podkreślono w raporcie. Kontrolerzy przyznają, że w 2010 r., czyli po zmasowanej akcji wymierzonej w handlarzy dopalaczami, liczba osób zatrutych dopalaczami w 2011 r. spadła z 562 do 176, ale już w kolejnych latach - mimo przeprowadzania kontroli przez inspekcje sanitarne - systematycznie rosła. W 2015 r. zgłoszeń było już ponad 7 tys. Według wstępnych danych za ubiegły rok, liczba zgłoszonych zatruć wyniosła ponad 4,3 tys. Jak czytamy w raporcie, rozwiązania prawne nakładające na Państwową Inspekcję Sanitarną obowiązek przeciwdziałania wytwarzaniu i wprowadzaniu do obrotu dopalaczy - przy zastosowaniu norm prawa administracyjnego - nie były skuteczne. Barierą okazała się m.in. długotrwała i obwarowana licznymi wymogami procedura administracyjna. Jako przykład podano sprawę prowadzoną przez Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Łodzi, gdzie od daty przeprowadzanie kontroli u handlarza dopalaczami do ostatniej czynności upłynęły blisko cztery lata. Obchodzenie i lekceważenie decyzji administracyjnych "Oprócz tego handlarze dopalaczami mieli możliwość obchodzenia i lekceważenia wydawanych decyzji administracyjnych dotyczących zakazu prowadzenia działalności. Z chwilą podjęcia czynności przez Państwową Inspekcję Sanitarną kończyli działalność, a następnie otwierali kolejną pod zmienioną nazwą" - zaznaczono. Przepisy nie nadążały też za dynamicznymi zmianami na rynku. Inspekcja sanitarna nie miała skutecznych narzędzi, by przeciwdziałać sprzedaży dopalaczy przez internet. Takimi specyfikami handlowano za pośrednictwem polskojęzycznych domen internetowych zarejestrowanych poza granicami kraju. Izba zwróciła jednak uwagę, że mimo wszystkich trudności, także finansowych, inspektorzy sanitarni w latach 2011-16 przeprowadzili blisko 5 tys. kontroli, w wyniku których zabezpieczono nieco ponad 200 tys. produktów. Wydano też ponad 1,7 tys. decyzji dotyczących wstrzymania wprowadzenia do obrotu podejrzanych produktów. "Niska skuteczność" nakładanych kar W raporcie wykazano, że w walce z dopalaczami nie pomogły też nakładane kary. Ich skuteczność - jak podkreślono - była "bardzo niska", co w ocenie kontrolerów skutkowało "rzeczywistą bezkarnością podmiotów zajmujących się tym nielegalnym procederem". "Inspektorzy objęci kontrolą NIK nałożyli kary w wysokości 13 mln zł, z czego wyegzekwowano zaledwie niespełna 5 proc. (0,6 mln zł). Łącznie w całym kraju organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej w latach 2010-2016 wymierzyły blisko 65 mln zł kar, jednak do budżetu państwa wpłynęło zaledwie 1,8 mln zł (3 proc.)" - wskazano. W walce nie pomógł też przyjęty w Polsce model budowania katalogu substancji kontrolowanych, oparty na dopisywaniu do listy substancji zabronionych kolejnych szkodliwych związków wykrytych w dopalaczach. "Producenci środków psychoaktywnych są bowiem w stanie szybko zmodyfikować ich skład, tak aby substancje zawarte w dopalaczu nie znajdowały się na liście substancji zabronionych i 'wymknęły się' spod zakazu sprzedaży. W ten sposób organy państwa pozostają nieustannie o krok za podmiotami wytwarzającymi i wprowadzającymi dopalacze do obrotu" - zauważa NIK. Zdaniem kontrolerów, procedura definiowania zabronionych środków nie musi polegać na wskazywaniu całych wzorów substancji, ale np. tylko ich rdzenia. W ten sposób nawet dopisywanie do rdzenia dodatkowych składników nadal definiowałoby środek jako zabroniony. Rozwiązaniem może być także określenie, że zabronione są substancje o podobnym działaniu lub składzie, do tych znajdujących się w katalogu substancji kontrolowanych. NIK alarmuje Izba oceniła też, że konieczne jest opracowanie nowych, kompleksowych rozwiązań, które pozwoliłyby skuteczniej walczyć ze zjawiskiem dopalaczy. NIK zaproponowała m.in., by w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii pojęcie "środek zastępczy" zdefiniować tak, by wytwarzanie, wprowadzanie do obrotu i przywóz substancji, określanych aktualnie jako środki zastępcze oraz nowe substancje psychoaktywne, podlegało odpowiedzialności karnej. Zdaniem Izby, powinien też zostać opracowany i wdrożony jednolity system wczesnego ostrzegania i adekwatnego reagowania w sytuacji pojawiania się na rynku nowych, nieznanych substancji.