Zdarzenie jako pierwsza opisała "Gazeta Wyborcza". W dzienniku czytamy, że to kierowca zachowywał się agresywnie i zaatakował młodych demonstrantów. Jak tymczasem sprawę widzi NIK? "Pomimo próśb protestujący uniemożliwiali dalszy przejazd pojazdu zachowywali się agresywnie względem pracownika Najwyższej Izby Kontroli, kierowali w jego stronę groźby pozbawienia życia i zdrowia oraz zagrozili zniszczeniem pojazdu" - czytamy w przesłanym do redakcji Interii komunikacie podpisanym przez Annę Matusiak-Rześniowiecką z biura komunikacji NIK. "Osoby, które zostały utrwalone na materiale upublicznionym przez GW, były bardzo agresywne, wulgarne i stwarzały bezpośrednie zagrożenia dla zdrowia i życia pracownika Najwyższej Izby Kontroli" - przekonuje Anna Matusiak-Rześniowiecka z NIK. Możliwe kroki prawne Podobnie sprawę miał widzieć kierowca, który w pewnym momencie miał poczuć się zagrożony. "Bał się zarówno o swoje bezpieczeństwo, jak i bezpieczeństwo mienia, które zostało mu powierzone. Wsiadł do auta i uprzedzając, że rusza powoli, oddalił się z miejsca, gdzie został zatrzymany. Jeden z mężczyzn próbował jeszcze zablokować mu drogę, ale widząc, że samochód zaczyna się poruszać, w końcu przesunął się z toru jazdy" - czytamy w komunikacie. Teraz sprawą mają się zająć właściwe służby NIK. Niewykluczone, że zostanie ona skierowana do prokuratury. Tym bardziej, jak podkreśla NIK, że "do wskazanych ataków doszło w momencie, gdy pracownik wykonywał czynności służbowe". NIK zaznacza, że tego dnia w pojeździe nie było prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia. ŁUK