"Kiedy się okazało, że PiS nie sfałszowało wyborów, bo chyba nie sfałszowało ich na korzyść PO, czekam na plan B. Plan ten musi być zaiste straszny" - pisze w "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein. "Bo skoro wrogowie demokracji zgodzili się przegrać wybory, nie zdelegalizowali konkurencji, nie aresztowali swoich przeciwników, znaczy to, że zrobili to po coś: wybory były prowokacją, która zakończy się wielką rozprawą z przeciwnikami krwawych Kaczorów. W lęku czekam na zapowiadane przez Kazimierza Kutza wieści o aresztowaniu Adama Michnika, którego owej powyborczej nocy nie obudzi jak zwykle mleczarz, tylko PiS-owscy siepacze. Dla młodszych czytelników: mleczarz jest to ktoś budzący Michnika i jego przyjaciół. Ongiś tzw. mleczarze, wcześnie rano, dostarczali pod drzwi zamówione mleko. Jeśli nie znajdowali pustych szklanych butelek, domagali się ich natarczywie, budząc gospodarzy. Mleczarzy i szklanych butelek nie ma już w Polsce od parudziesięciu lat, ale Michnik i jego naśladowcy ciągle domagają się, aby budzili ich właśnie oni, a nie prawicowi oprawcy. Problem w tym, że istnieją identyczne szanse na doczekanie tak jednych, jak i drugich. Być może więc Michnik et consortes nie obudzili się ciągle? Gdy jednak kolejnego poranka, przecierając oczy, nie dostrzegam na ulicach czołgów, a lider PO ma formować rząd, zaczynam domniemywać, że jednak nie jest to żaden podstęp. PiS oddaje rządy. Zaczynam rozumieć. Autorytety i media wytłumaczyły mi, że Kaczory atakują demokrację i robią wszystko dla zachowania władzy. Musiały więc zrezygnować z niej wyłącznie z powodu nieudolności. Nie da się uniknąć żelaznych konsekwencji tego wnioskowania. PiS chciało siłą przejąć władzę, tylko się mu nie udało. Zamach stanu miał więc miejsce, okazał się jednak fiaskiem. Dlatego trzeba zrobić wszystko, aby Kaczyńscy odpowiedzieli za jego zorganizowanie" - ironizuje w komentarzu na łamach "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein.