Tomasz Jorka 13 grudnia 2016 roku zapamięta do końca życia. Tego dnia nad ranem, do jego mieszkania wpadł oddział antyterrorystów. Pan Tomasz został brutalnie zatrzymany w obecności żony i przerażonego 7-letniego syna. - Wpadli do nas do mieszkania zamaskowani ludzie z karabinami. Na początku myśleliśmy, że to jakiś napad. Żona i syn byli przerażeni, schowali się w szafie. Bali się, że ktoś ich zabije - opowiada pan Tomasz. Okazało się, że mężczyzna został zatrzymany pod zarzutem udziału w zorganizowanej grupie przestępczej o charakterze zbrojnym, która miała się zajmować m.in. produkcją narkotyków. Podczas przeszukania mieszkania oraz firmy pana Tomasza, nie znaleziono żadnych substancji psychoaktywnych, prekursorów czy jakichkolwiek rzeczy lub dokumentów, które wskazywałyby na związek pana Tomasza tą grupą. Jedynym dowodem w sprawie były zeznania byłego kierowcy - Przecież mąż nigdy nie miał nic wspólnego z żadnymi przestępcami. Uczciwie pracujemy, od 15 lat prowadzimy biznes, najpierw mieliśmy tylko myjnie, teraz jest też warsztat samochodowy. Dajemy ludziom pracę, uczciwie pracujemy - mówi Monika, żona zatrzymanego mężczyzny. Jedynym dowodem w sprawie były zeznania byłego kierowcy w firmie pana Tomasza. Problem w tym, że mężczyzna miał powód, aby pomówić swojego byłego szefa. Swego czasu pożyczył od niego 20 tysięcy złotych, który nie zamierzał oddawać. Poza zeznaniami tego człowieka prokuratura nie miała najmniejszych dowodów na udział pana Tomasza z tą sprawą. Mimo to, zdecydowała się wnioskować o areszt, w którym mężczyzna spędził ponad pół roku. - Przed aresztem dostałem telefon od tego człowieka. Pytał, czy na pewno chcę od niego te pieniądze. Powiedziałem, że oczywiście, przecież to są moje pieniądze. Na co on odpowiedział, że ciekawe czy będę taki twardy jak po mnie przyjdą - mówi pomówiony mężczyzna. "Śledztwo było prowadzone bardzo niechlujnie" Śledztwo, zdaniem pana Tomasza, było prowadzone bardzo niechlujnie, prokurator prowadząca sprawę nie zweryfikowała nawet tego, że nigdy nie wyjeżdżał on na Ukrainę, skąd miał przywozić składniki do produkcji narkotyków. Zdaniem prokurator miałem odpowiadać za przywożenie półproduktów do produkcji narkotyków. - Miałem to przywozić z Ukrainy, tylko ja nigdy nie byłem na Ukrainie, co można było sprawdzić. Później miałem to sprzedawać jakimś przestępcom, tylko oni akurat w tym czasie siedzieli w więzieniu. Tam się nic kupy nie trzymało - mówi pan Tomasz. Ostatecznie wszystkie słowa świadka okazały się kłamstwem. Gdy sprawę przejęła Prokuratura Krajowa mężczyzna nagle zmienił swoje zeznania i nie obciążał już swojego byłego szefa. Śledztwo zostało umorzone, stwierdzono, że pan Tomasz nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek grupą przestępczą. Pani prokurator słynie z tego typu spraw. Skarb Państwa za szkody wyrządzone przez tego prokuratora zapłacił prawie 2 miliony złotych - tłumaczy Marcin Nowaczyk, pełnomocnik Tomasza Jorki. Mężczyzna dostał zadośćuczynienie Zdaniem pana Tomasza, który niesłusznie spędził ponad pół roku w areszcie, winna wszystkiemu jest prokurator, która na siłę próbowała zrobić z niego przestępcę. Próbowano wymusić na nim przyznanie się do winy poprzez ograniczanie kontaktu z rodziną. - Przez to pół roku dostaliśmy tylko trzy widzenia. Trzy widzenia po godzinie. Poza tym nie mieliśmy żadnego kontaktu, z dnia na dzień zostałam sama, z dzieckiem, z firmą o którą musiałam walczyć, żeby nie upadła. Było bardzo ciężko, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy ile to wszystko potrwa... - mówi Monika, żona pana Tomasza. Tomasz Jorka otrzymał zadośćuczynienie za niesłuszny areszt. Jednak jego zdaniem żadne pieniądze nie są w stanie wynagrodzić cierpienia które doznała jego rodzina przez nierzetelną prokurator.