"Po dzisiejszych przesłuchaniach jestem dobrej myśli. Sądzę, że relacje świadków unaoczniły, że w przypadku wydania dzieci do Niemiec ich dobro byłoby zagrożone; oznaczałoby to szkodę dla ich psychiki" - powiedział po rozprawie adwokat Markus Matuschczyk, który jest pełnomocnikiem rodziców Dawida i Daniela. Chłopcy mają 3 i 5 lat. Rodzice nie chcą oddać dzieci Dzisiaj sąd przesłuchał m.in. babcię chłopców, lidera niemieckiej organizacji mniejszościowej na Śląsku Dietmara Brehmera, siostrę zakonną z placówki, gdzie obecnie przebywają chłopcy, pracownika socjalnego oraz szefa Polskiego Stowarzyszenia Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Chłopców nie chcą oddać polscy rodzice, którzy podczas pobytu w Niemczech zostali pozbawieni praw rodzicielskich, ale mimo to zabrali dzieci z tamtejszego domu dziecka i wrócili do kraju. Według prawników reprezentujących rodzinę to "wybitnie precedensowa" sprawa - po raz pierwszy Jugendamt stara się w polskim sądzie o wydanie polskich dzieci. Wyjechali do Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia Państwo G. z Bytomia w 2007 r. wyjechali do Niemiec, by - jak dziś tłumaczą - poprawić byt sobie i dzieciom. W 2011 r. tamtejszy sąd odebrał rodzicom władzę nad dziećmi, argumentując to złą sytuacją rodzinną. Według mecenasa Matuschczyka niemiecki sąd nie zasięgnął przy tym opinii biegłego, rodzice nie byli reprezentowani przez adwokata. Po wyroku dzieci trafiły do niemieckiego domu dziecka. Rodzice mogli się z nimi kontaktować raz na tydzień, później jeszcze rzadziej. Według relacji rodziców sytuacja w ośrodku była bardzo zła, a chłopcy tęsknili za mamą i tatą. W lipcu 2011 r. podczas kolejnego spotkania z Dawidem i Danielem rodzice zabrali dzieci z ośrodka, po czym wrócili do Polski. Pod względem prawnym jest to kradzież dzieci, ponieważ rodzice nie mieli władzy rodzicielskiej. Jugendamt żąda wydania dzieci Niedawno Jugendamt przysłał do Polski wniosek, w którym domaga się wydania dzieci. W Niemczech czeka już na nich rodzina zastępcza. Strona niemiecka powołuje się na przepisy konwencji haskiej w sprawie uprowadzenia dzieci. Dawid i Daniel ostatnio znów trafili do ośrodka wychowawczego, tym razem na Śląsku. Według pełnomocnika ma to prawdopodobnie związek z pismem z Jugendamtu. Państwo G. mogą widywać dzieci podczas widzeń. Zapewniają, że Dawid i Daniel chcą do nich wrócić. Rodzice liczą, że sąd nie zgodzi się na wydanie ich dzieci do Niemiec. Zapewniają, że wszyscy się kochają i chcą być razem. Dodają, że dzieci nie mówią po niemiecku. Poza Matuschczykiem rodzinie G. pomaga Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Środową rozprawę poprzedziła konferencja prasowa z udziałem jego przedstawicieli, rodziców dzieci, a także byłej minister spraw zagranicznych Anny Fotygi. Takich sytuacji będzie więcej "Niestety obawiam się, że w sytuacji narastającego kryzysu takich sytuacji będzie jeszcze więcej, a było ich już niemało. Sprawując funkcję ministra spraw zagranicznych, spotykałam się i ze Stowarzyszeniem i z przedstawicielami poszczególnych rodzin, które protestowały w tych sprawach. Ministerstwo wspomagało również procesy sądowe" - powiedziała Fotyga. Była minister przypomniała m.in. sprawę kobiety, która jesienią 2008 r. uprowadziła z Duesseldorfu swojego syna. Kobieta była ścigana listem gończym przez niemiecki wymiar sprawiedliwości. Dziecko wróciło potem do ojca do Niemiec. "Sprawa zaczęła się od porozumiewania się matki z dzieckiem w języku polskim. Matce po rozwodzie wstępnie przyznano prawo do opieki nad dzieckiem. Rozwód był z oczywistej winy ojca, a jednak potem - w toku ingerencji urzędu ds. młodzieży - zdecydowano się na przekazanie praw do opieki nad dzieckiem ojcu, a w końcu na zakaz widywania się matki" - relacjonowała Fotyga. Jak mówiła, jest "osobiście wstrząśnięta tym, że w Polsce zaczynamy odbierać prawa do opieki nad dzieckiem z powodów materialnych". "Należy zastanowić się nad formami pomocy rodzinie, żeby dzieci mogły wychowywać się w kochających rodzinach. Czym innym jest oczywista patologia - jeśli np. matka udaje się z konkubentem na imprezę na kilka tygodni, ingerencja państwa jest oczywista" - oceniła była minister.