Analiza dokumentów mówi jednak, że znany i ceniony jezuita nigdy nie przekazał bezpiece żadnych wartościowych informacji, a zarejestrowany został bez jego wiedzy i zgody. Rozmawiał jednak z oficerem SB, który założył mu teczkę personalną, teczkę pracy i nadał pseudonim. W jednym z raportów ppor. Marek Kuczkowski stwierdził, że pozyskanie księdza miało specyficzny charakter, w związku z czym nie pobrał on od niego pisemnego pokwitowania. Duchowny absolutnie nie zdawał sobie sprawy, że został uznany za tajnego współpracownika. O. Wołoszyn przyznaje, że rozmawiał z esbekiem, bo - jak twierdzi - musiał stawiać się na oficjalne wezwania. Poza tym argumentuje, że SB nie miała z niego żadnego pożytku. - Cała rzecz na tym polegała, żeby żadnych głupstw nie gadać - mówi. Potwierdzają to także dokumenty służb specjalnych: mimo zarejestrowania bezpieka wciąż uważała go za niebezpiecznego i przeprowadzała z nim nawet rozmowy ostrzegawcze. Być może zatem jezuita został zarejestrowany tylko dla podniesienia statystyki.