Ta historia bierze swój początek w Lututowie koło Wielunia. Jest marzec 1942 roku, kiedy pochodzący spod Warszawy Kazimierz Pawelski wraz z żoną Marią zamieszkują u rodziców Marii. Łapanki, zwane "zbiórkami", na roboty przymusowe do Niemiec oszczędzały Kazimierza, jednak do czasu. Zdradził go pewien miejscowy Volksdeutsch. Miał 15 minut na spakowanie się. W nieznane mógł zabrać z sobą żonę, dziecka już nie. Mała Zosia, jedynaczka, pozostała u dziadków. Także miała jechać, ale jakoś wywinęła się z tego transportu, mimo że był pod eskortą. Rodzice wyruszyli spod Wielunia praktycznie w tym, co mieli na sobie. Pociąg zatrzymał się dopiero na stacji Hirschberg pod Karkonoszami. Niedaleko dworca kolejowego, na dzisiejszej ulicy Wojska Polskiego w Jeleniej Górze mieścił się miejscowy Arbeitsamt. Przed nim w niedzielę, gdy tu przybyli, odbywał się swoisty "targ niewolników". Małżonkowie mieli szczęście, bo nie zostali rozdzieleni. Tadeusz i Maria trafili do posiadłości Schaffgotschów w Cieplicach, najpotężniejszego hrabiowskiego rodu po północnej stronie Karkonoszy. Znaleźli pracę w ich ogrodnictwie i zamieszkali w pobliżu zamku. Bo wówczas nikt na główny budynek nie mówił pałac tylko Schloss, zamek. U Schaffgotschów Pawelscy nie mieli źle, choć pracowali ciężko. Wkrótce otrzymali z leżącego w Warthegau Lututowa pełen trwogi list od córki, że Niemcy mogą ją wywieźć do obozu dla dzieci w Łodzi. Zapłakaną nad listem matkę zobaczyła hrabina Schaffgotsch. Od słowa do słowa załatwiła przepustkę, aby Pawelscy mogli przywieźć tu córkę. Zosia zjawiła się w Cieplicach już w maju 1943 roku. Była śliczną 10-letnią blondyneczką, którą rodzice ubierali w... strój krakowianki, bo w nim podobała się Schaffgotschom. Ten strój będzie miał później znaczenie. Rok później Kazimierzowi Pawelskiemu doszło obowiązków. Zaciąg niemieckich robotników pracujących u Schaffgotschów do Volkssturmu spowodował, że Kazimierz został dodatkowo palaczem w cieplickim pałacu. - Była jesień 1944 roku, kiedy ściągnęli mnie, kilku Belgów i paru robotników niemieckich na dworzec kolejowy w Cieplicach - córka Zofia udostępnia mi po latach prasową relację o czynie jej ojca. - Była tam już hrabianka. Szły jakieś targi, kto ma przejąć ładunek. W końcu 4 wagony zostały, a dwa poszły dalej do Zittau (Żytawy). Na skrzyniach zobaczyłem napisy "MUSEUM JALONNA - WARSCHAU". Ta relacja nie jest ścisła co do ilości wagonów, bo - jak donosiła na łamach "Odry" we wrześniu 1945 roku Aniela Daszewska, która pierwsza relacjonowała cieplickie odkrycie - na stacji kolejowej wyładowano 3 wagonym a trzy inne, z tego samego transportu, pojechały od razu dalej, do Żytawy. Pani Zofia uzupełnia po latach, że to, co wyładowano, to były zbiory nie tylko z napisem "Baryczka-Jabłonna". Także "Krakau" i "Warschau". Kazimierz i inni pracujący u Schaffgotschów, po rozładowaniu przewieźli skrzynie z zawartościami do cieplickiego pałacu i złożyli na I piętrze, w Salonie Błękitnym. Hrabia Schaffgotsch był niepocieszony tym, co i skąd znalazło się pod jego dachem, ale rozkaz nie podlegał dyskusji. Jak zbiory znalazły się w Cieplicach? Wydana staraniem Muzeum Okręgowego w Jeleniej Górze w 1980 roku niewielka broszura pt. "Ocalone dzieła sztuki", daje odpowiedź na to pytanie, zwłaszcza w odniesieniu do zbiorów warszawskich: "Po upadku Powstania Warszawskiego prof. Lorentz wytrwale zabiega o ocalenie pozostałych zbiorów i uzyskuje zezwolenie na ich ewakuację z Warszawy pod warunkiem, że: 1. Dokonają tego pracownicy polscy pod kierunkiem specjalnie wydelegowanych specjalistów niemieckich. 2. Zbiory zostaną wywiezione do Niemiec. Od chwili załadowania do wagonów kolejowych w Warszawie przejmują je wyłącznie pracownicy niemieccy. 3. Cała akcja zostanie przeprowadzona w ciągu dwóch tygodni, gdyż ze względów wojennych na czas dłuższy nie może być wstrzymane burzenie i palenie gmachów w Warszawie. Na zebraniu w Pruszkowie uczestniczący w nim kierownicy muzeów, bibliotek i archiwów, kierownictwo nad całością akcji zabezpieczenia zbiorów muzealnych i artystycznych powierzyli Prof. Lorentzowi. W Muzeum spakowano wówczas kilkaset skrzyń, które w 1945 odnaleziono w większości w Świdnicy i innych miejscowościach na Śląsku [pogrubienie - J.S.] oraz na zamku Fischhorn w Austrii". Przywiezione skrzynie przeleżały w pałacu do końca wojny, a polski robotnik przymusowy miał je cały czas na oku. Nawet wówczas, gdy Schaffgotschowie opuścili Cieplice. Zofia Pawelska pamięta, że była sroga zima, spory śnieg, a wyjeżdżające stąd hrabiostwo w lutym 1945 roku nie wsiadło do sań. Kazano podstawić karety i ruszono w drogę. Zofia i Fryderyk, ich córki Gabriela i Mia, panny, córka Zofia zamężna z Karolem księciem von Wrede oraz niepełnosprawny syn Hussi (Hans Ulryk), zdziecinniały, bo w wieku 17 lat... bawiący się nadal lalkami. Zofia Pawelska dopiero po wojnie, gdy otrzymała imienne zaproszenie i odwiedziła Schaffgotschów w Bawarii, poznała z detalami historię tej ucieczki. Dowiedziała się wówczas, że spędzili oni około tygodnia w swej leśniczówce Ludwigsbaude na Rozdrożu Izerskim, zastanawiając się, co począć. Tam dołączył do nich syn Gothard z dziećmi, mieszkający w pałacu w Proszówce. Wzięli kurs na Bawarię, tracąc na Śląsku wszystko. W podziemiach cieplickiego kościoła św. Jana Chrzciciela pozostała trumna z ciałem Fryderyka Schaffgotscha, który jako kawalerzysta zginął w bitwie nad Bzurą pod wsią Zawady 22 września 1939 roku, zaledwie 6 dni przed swoimi 21. urodzinami. Młody hrabia był podoficerem kawalerii. Fritz musiał zginąć podczas szarży kawaleryjskiej, bo kiedy w latach 60. rozbito kryptę, ktoś porobił zdjęcia Fryderykowi. Zofia Pawelska widziała je i zapamiętała taki szczegół, że jego ręce były silnie obandażowane. Od ran ciętych. Więc z politowaniem kiwa głową, kiedy słyszy od przewodników oprowadzających wycieczki, że Fryderyka... zastrzelono. Inny istotny szczegół, który wyjaśnia po latach pani Zofia, to płaskorzeźba poświęcona pamięci poległego Fryderyka, wykonana przez samego dyrektora miejscowej Szkoły Snycerskiej Cirillo dell’Antonio. "Pierwotnie [znajdowała się] w kaplicy pałacowej. Od 1945 przechowywana w mieszkaniu prywatnym w Cieplicach. Od 1975 oddana do Parafii św. Jana Chrzciciela w Cieplicach" - czytamy w najnowszym opracowaniu o Schaffgotschach.[1] - Rosjanie, kiedy tylko weszli do zamku, natychmiast wyrzucili rodzinną pamiątkę przez okno. Leżała na Schlossplatz, dzisiejszym Placu Piastowskim. Akurat przechodził tamtędy pewien Niemiec z Polką, panią Kazakową. Niemiec, który bał się podnieść płaskorzeźbę, poprosił, by uczyniła to Polka. Kazakowa skutecznie ukryła ją u siebie, a po latach oddała parafii, aby mogła znów znaleźć się w krypcie rodzinnej Schaffgotschów - wyjaśnia pani Zofia. "Żona mi zawsze powtarzała: Kaziutku, uważaj, jak się wojna skończyła musimy oddać" - pisał w swoich wspomnieniach Kazimierz Pawelski. On sam nie otwierał tych skrzyń, choć miał świadomość, że muszą posiadać ważną zawartość. I czuwał nad ich całością. Kiedy zakończyła się wojna i w Cieplicach pojawili się Rosjanie, którzy opanowali pałac po Schaffgotschach, Kazimierz Pawelski doprowadził do swoistej transakcji wymiennej. Napędził bimbru i udał się z nim do kapitana Rudniewa. Wziął do pomocy młodych chłopaków. Za młodych, zdaniem Rudniewa, aby mogli wynosić tak ciężkie skrzynie. Pawelski widział, jak Rosjanie część skrzyń zdążyli już rozbić, ale był nieustępliwy. Rudniew, w zamian za trunek, zgodził się, by ojciec niezwłocznie zorganizował miejscowych Niemców w sile wieku. Mieli pomóc wynieść nietypową zawartość pałacowego Błękitnego Salonu. Pawelski miał pomysł, gdzie złożyć wyniesione w ostatniej chwili skrzynie. Miał na oku pewien sklep i... przygotowaną wcześniej kłódkę. Sklep znajdował się dokładnie naprzeciw kościoła ewangelickiego w Cieplicach, w pobliżu głównej posiadłości rodu Schaffgotschów. Właściwie nie był to sklep, tylko pomieszczenie magazynowe sklepu cukierniczego. Zostało ono pierwszego dnia po wkroczeniu Rosjan do Cieplic natychmiast rozbite, a Zofia zapamiętała, jak przebywające na robotach przymusowych Rosjanki cukierki wyniesione stamtąd rzucały... na przejeżdżające radzieckie czołgi. Kiedy zabrane z pałacu skrzynie były już bezpieczne, Pawelski zamknął drzwi magazynu na kłódkę. Po pewnym czasie Polak przewiózł wszystkie skrzynie w kolejne miejsce, do dawnej biblioteki Schaffgotschów znajdującej się kilkaset metrów dalej, przy kościele św. Jana Chrzciciela. Zrobił to przy użyciu małych, ręcznych wózków na kółkach, jakich używano w ogrodnictwie. Nowe miejsce było bardziej bezpieczne, bo skrzyń pilnował niejaki Wesselny, czeski robotnik przymusowy o nieco polskim nazwisku. Wcześniej od kapitana Rudniewa Pawelski dowiedział się, że warto tu pozostać, bo te ziemie wkrótce staną się polskie. Posłuchał, choć miał już spakowany wózek na drogę powrotną do Polski. Pocztą pantoflową rozeszła się wieść, że niebawem zjawi się tu przedstawiciel polskiej władzy. Kiedy jako pierwsi pojawili się w Jeleniej Górze członkowie Grupy Operacyjnej,[2] Pawelski natychmiast zgłosił im, jakiego skarbu tu pilnuje. Ci nakazali czekać. Wówczas to w Jeleniej Górze, a niedługo potem w Cieplicach, pojawił się polski pełnomocnik Rządu Rzeczpospolitej Polskiej na Obwód nr 29, czyli Wojciech Tabaka. W Cieplicach na Schlossplatz powitali Tabakę zgromadzeni Polacy, głównie robotnicy przymusowi, jacy pozostali tu po zakończeniu wojny. "Było wtedy w mieście z 50 Polaków. Zebraliśmy się i zaczęliśmy dekorować ulice naszymi flagami. Kobiety i dwóch piekarzy zaczęli piec ciasto, znalazła się też pełna butelczyna, ubraliśmy się w co kto miał najlepszego i czekaliśmy z chlebem i solą, jak każe obyczaj" - wspominał Pawelski. Wszyscy udali się do pobliskiego domu. Właściwe powitanie z poczęstunkiem nastąpiło w budynku dzisiejszego Domu Zdrojowego "Stoczniowiec" na Jagiellońskiej. Tabaka nie mógł nadziwić się i zapamiętał, że na powitanie kwiaty wręczyła mu polska dziewczynka w stroju krakowianki. Była nią Zosia Pawelska. Kiedy wiele lat później pani Zofia dowiedziała się, że chory Tabaka leży w szpitalu, udała się do niego z kwiatami po raz drugi, przypominając wydarzenie z pierwszych dni wolności. Tabaka był równie zdziwiony jak za pierwszym razem. Polski pełnomocnik obsadzając stanowiska w Cieplicach zaproponował Pawelskiemu, by ten został zastępcą burmistrza.[3] Kazimierz zgodził się, przekazując jednocześnie Tabace wiedzę o tym, gdzie i w jaki sposób zabezpieczył polskie dzieła sztuki. Burmistrzem został Jan Stengert, który zaproponował pierwszą polską nazwę dla tej miejscowości - Ciepłe Wody. Kazimierzowi nie bardzo przypadła do gustu, wkrótce miejscowość - za sprawą wiceburmistrza - stała się Cieplicami. Niebawem, bo w lipcu 1945 roku pojawił się tu profesor Lorentz, który zajął się trzema obrazami Matejki odnalezionymi w wiosce Hain, czyli: "Rejtanem", "Batorym pod Pskowem" i "Unią Lubelską".[4] Trudności z transportem powodowały, że odbiór dalszych dzieł sztuki spod Karkonoszy musiał poczekać. W sierpniu w Cieplicach zameldowała się kolejna grupa rewindykacyjna, tym razem pod kierunkiem Witolda Kieszkowskiego, zastępcy generalnego konserwatora i delegata Ministra Kultury i Sztuki ds. rewindykacji zbiorów muzealnych. Wspomniana już Aniela Daszewska, to była pracownica Muzeum Narodowego w Warszawie, jedna z tych osób, które po Powstaniu Warszawskim pakowały muzealne zbiory do skrzyń, ratując je przed ostatecznym zniszczeniem. Towarzyszyła Kieszkowskiemu przy cieplickich odkryciach. Nic więc dziwnego, że w swoim tekście "Listy z polskiego Zachodu. Dzieła sztuki wracają z Dolnego Śląska" z dużym znawstwem opisywała odnalezione zbiory, chwaląc przy tym Kazimierza Pawelskiego, który "w zawierusze wojennej nie zapomniał o dobrach kulturalnych swojego narodu, ukrytych w tajemniczych skrzyniach, niby trumnach z czerwoną cyferką Warschauer Museum". Kiedy Kieszkowski zajrzał do kamiennej, starej sieni Biblioteki i Muzeum Schaffgotschów, znalazł tu 19 ukrytych skrzyń. Był 19 sierpnia 1945 roku. W sześciu małych skrzyniach znajdowały się numizmaty z Muzeum Warszawskiego, a w stojących obok dwóch większych skrzyniach, nieco rozbitych, ukryto teki zbiorów graficznych Stanisława Augusta. "Przybyła na drugi dzień dr Sawicka, wieloletnia pracowniczka Bibl. Uniw. Warsz. powitała je jako swe dobre znajome, upominając się o resztę pakowanych przez siebie - 15 skrzyń brakujących" - relacjonowała z Dolnego Śląska Daszewska. Nawet czytany po latach jej tekst, wiernie oddaje klimat tamtych chwil, kiedy wskazane przez Pawelskiego skrzynie przestają być anonimowe (pisownia oryginalna): "Inne skrzynie z obrazami, z fragmentami rzeźb, z kielichami mszalnymi, z jakimś skradzionym w Warszawie srebrem zabytkowym, obok paki z kliszami cynkograficznymi z krakowskiej drukarni Chmiela, następna znów skrzynia zawiera dwa wspaniałe gotyckie krzyże, złote czy złocone z drogimi kamieniami - najprawdopodobniej ze skarbca wawelskiego. Dr. Kieszkowski otwiera skrzynie protokolarnie. Zaglądamy do każdej. W następnej znajdujemy dwie indyjskie miniatury (prawdopodobnie z Muzeum Czartoryskich) oraz 2 depozyty cechu kuśnierzy krakowskich: Obraz Koronacji Matki Boskiej i Zwiastowania (Muz. Czart.), a pod nim znajdujemy rękopisy i stare druki. Oto wspaniały, bogato iluminowany bezcennej wartości Kodeks Emmeramski z 11-wieku własność Kapituły Krakowskiej. Pontyfikał Erazma Ciołka, Mszał Tomickiego, jakiś brewiarz z 15-wieku z Biblioteki Czartoryskich, rękopis Nativitate Christi i kilka innych - tudzież kilka starych, szeleszczących pergaminami, porywających oczy żywością malowideł i złoconych liter - modlitewników, wśród których jeden inkunabuł (druk z 15-go w.)". Dalsza relacja Daszewskiej to opis tego, co widzi w kolejnych salach dóbr Schaffgotschów. Zabytki zrabowane Polsce mieszają się ze zgromadzoną przez wieki, przez potężny ród śląski, kolekcją: "Pod ścianą stoją trzy wielkie 17-wieczne obrazy ze scenami religijnymi któregoś z kościołów krakowskich. Przełożone są pięknymi skradzionymi gdzieś w Krakowie, perskimi dywanami. Idziemy do Biblioteki. Mają tam być jeszcze jakieś nasze obrazy. Mijam sale Muzeum Schaffgotschów ze zbrojami i bronią. W oszklonej szafie spostrzegam wspaniały rząd nabijany turkusami z wyprawy wiedeńskiej Schaffgotscha (1683 r.). Po przeciwnej stronie wisi za szklaną szybą wielki miecz katowski, którym został ścięty inny przedstawiciel tego rodu, wmieszany w sprawę zdrady Wallensteina.[5] Obok srogie wyroki sądowe cesarza, obwieszone pieczęciami, ważkimi symbolami władzy. Na ścianach widnieją dwa wielkie drzewa genealogiczne panów zamku z setkami tabliczek z nazwiskami i liczbami, gęsto upstrzone orłami piastowskimi w naszym zdobnictwie ludowym". Analizując genealogię Daszewska doszukuje się związków Schaffgotschów z najstarszymi polskimi Piastami: "Pierwsza tablica u dołu głosi: »Piastus Cerusviciensis - filius Polonicae Ethnarcha - obiit A.D. 861«. A potem »Ziemovitus i Lescus IV-921« i znów »Ziemovitus«. Aż dopiero »Mieceslaus I Polonorum Ethnarcha-Primus Christianus baptizatus« i następnie »Bolesław I Chrobry-Rex creatur ab Ottone«. I całe mnóstwo czerwieni i orłów wznosi się ku górze, gdzie dopiero wysoko wypierają je inne obce znaki. Już w górze nie widać dobrze tablicy, gdzie Barbara Agnieszka Śląska (lignicka) poślubia Hansa Ulricha Schaffgotsch v. Kynast (1635). W Sali tej nie znajdujemy jednak naszych zabytków sztuki, zrabowanych nam w ostatniej wojnie... Przechodzimy Bibliotekę (80 tys. tomów). Z radością a równocześnie z odcieniem żalu i urazy błyszczą nam oczy, wędrujące po grzbietach ksiąg, gdzie stare pożółkłe pergaminowe oprawy mienią się niekiedy barwą kości słoniowej; - w źrenicach naszych nie wygasły jeszcze zwiewne, srebrne popioły Biblioteki Krasińskich, Załuskich i innych bibliotek warszawskich. W ostatniej sali za półkami książek dr Kieszkowski znajduje nasze obrazy. Liczymy: jest ich 39. Kolejno rozpoznajemy: oto słynny obraz 5-go w. tzw. popularnie Wierzbięta z Muz. Nar. w Krakowie z Matką Boską i Wierzbiętą - ofiarodawcą. Znajdujemy dwóch krakowskich Constable’ów (pejzaże), wspaniałego błyszczącego barwą Jordaensa (Adoracja Dzieciątka - Muz. Nar. War.), Św. Jana Chrzciciela (Tarnowskich z Dukli), Rosa de Tivoli -Pasterza, Lampiego - portret kobiecy Ruisdaela - Krajobraz z młynem (Warsz.), wilanowskiego Dietricha, różową, pełną życia i barwy Judytę - Cranacha w średniowiecznym czepcu z głową św. Jana w dłoniach i inne. Obok cechowe malarstwo krakowskie: 6 wielkich średniowiecznych temper na drzewie. Po przejrzeniu obrazów znajdujemy również wetknięty w kącie między półkami książek przepiękny dywan polski z 17-go w., gęsto przetykany złotem ze zbiorów Gabinetu Hist. Szt. Uniw. Jag. I stary dywan kaukaski. Dr Kieszkowski protokółując odnalezione dzieła sztuki, oświadcza, że w akcji rewindykacji jest to - jak dotychczas - pierwsze tak bogate znalezisko".[6] Aniela Daszewska, znawczyni historii sztuki, pojawiała się w Cieplicach wielokrotnie i wiedziała, o czym pisze. Któregoś razu przywiozła gazetę i podarowała ją Kazimierzowi Pawelskiemu. Wiedziała co uczynił, ratując polskie zbiory. Ogrom i wartość cieplickiego znaleziska nie zdołały się jednak przebić do opinii publicznej tak, jak trzy odnalezione w pobliskiej wiosce Hain obrazy samego Matejki, które weszły do historii jako symbol sukcesu rewindykacyjnego. Zapamiętano "Matejkę" z Przesieki i szum propagandowy, jaki zrobiono wokół tego znaleziska. Ale to nie były jedyne dzieła mistrza Jana. Kiedy w 1980 roku ukazała się wspomniana już kilkudziesięciostronicowa broszura "Ocalone dzieła sztuki", dokumentująca cieplickie znalezisko, o samym Kazimierzu Pawelskim skromnie wspomniano (zresztą z kilkoma błędami!) w jednym, ostatnim zdaniu: "W połowie lipca [1945] Prof. Lorentz wyjechał do Warszawy, a kierownictwo akcji rewindykacyjnej na Śląsku objął dr Witold Kieszkowski - zastępca Naczelnego Dyrektora i Ochrony Zabytków, który przy pomocy S. Pawelskiego (Warszawiaka przywiezionego do Cieplic w 1940 r.) wydobył z pałacu Schaffgotschów w Cieplicach 19 skrzyń z cennymi zbiorami wywiezionymi z Polski". W podsumowaniu broszury znalazły się nazwy odzyskanych dzieł sztuki. Wśród 19 obrazów doliczono się m.in. 5 obrazów Jana Matejki i 5 Jacka Malczewskiego, po jednym Aleksandra Gierymskiego czy Alberta Chmielowskiego. Zaś na 55 rysunków i akwareli mistrza Matejko zestawiono aż w 27 pozycjach! Błędów w swoich wspomnieniach nie ustrzegł się sam Witold Kieszkowski. Jego tak często cytowane opracowanie "Składnica Muzealna Paulinum"[7] na temat Cieplic zawiera takie oto stwierdzenie: "(...) wyraźne ślady prowadziły ku Jeleniej Górze, jako miejscu większego skupienia muzealiów polskich. Znajdowały się one tam w znacznym jednak rozproszeniu. Najwięcej odnalazło się w pałacu i bibliotece Schaffgotschów w Cieplicach, w jednym z pomieszczeń sklepowych tamże (...)" i dalej: "znaczne rozproszenie zbiorów polskich oraz pomieszanie ze śląskimi zdaje się świadczyć, że spowodował to transport, który utknął w Cieplicach i nie doszedł do właściwego miejsca przeznaczenia. Wyładowano go więc i naprędce porozmieszczano skrzynie i obrazy". Już wiemy, że dzięki jednemu człowiekowi polskie zbiory szczęśliwie (choć nie całości, bo kilka skrzyń żołnierze radzieccy jednak rozbili) opuściły i pałac, i owo "pomieszczenie sklepowe", bezpiecznie docierając kilkaset metrów dalej. Zaś "pomieszanie ze zbiorami śląskimi" wynikało ze złożenia ich przez Pawelskiego w pomieszczeniach biblioteki i muzeum Schaffgotschów przy kościele św. Jana, gdzie były równie znamienite kolekcje. Powojenne losy zbiorów śląskich rodu Schaffgotschów zawłaszczane przy okazji akcji rewindykacyjnych, to już zupełnie inna historia. Kazimierz Pawelski znalazł po wojnie swoje miejsce w Cieplicach i mieszkanie w domu, nad drzwiami którego wymalował duży napis "Zagłoba". Ten pierwszy polski napis w Cieplicach powstał z miłości do twórczości Sienkiewicza. Córka Zofia mieszka w nim do dziś, z tą różnicą, że ulica nosi już imię Wojciecha Tabaki. Jeleniogórski starosta wielokrotnie przebywał w tym domu, odwiedzając Pawelskich. Córka Zofia ma trochę żalu, że profesor Lorentz nigdy nie zaprosił jej ojca do Warszawy. - Wszystkie zasługi w uratowaniu dzieł sztuki zgromadzonych w Cieplicach Lorentz przypisał wyłącznie sobie - podsumowuje rozgoryczona. - Szkoda tylko, że w tej sprawie zrobiła się cisza na całe lata. Kazimierz Pawelski zmarł w 1984 roku, spoczywa na cmentarzu w Cieplicach. Niedaleko od stacji kolejowej, od której wszystko się zaczęło. Kiedy pewnego dnia 1942 roku ujrzał trzy wagony ze skrzyniami, które musiał rozładować... Janusz Skowroński Zdjęcia: Janusz Skowroński, dokumenty i zdjęcia archiwalne ze zbiorów Zofii Zator (z d. Pawelskiej) i Autora. Stanisławowi Firsztowi, dyrektorowi Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze-Cieplicach, dziękuję za poświęcony mi czas i udzieloną pomoc. Przypisy: [1] A. Kuzio-Podrucki, "Schaffgotschowie. Panowie na Chojniku i Cieplicach", Jelenia Góra-Cieplice 2013 [2] Pełnomocnikiem Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów i Ministerstwa Przemysłu na Dolny Śląsk został Jan Iwański. On "upełnomocnił" Grupę Operacyjną, która 9 V 1945 r. zjawiła się właśnie w Jeleniej Górze. Zgłosiła się w komendanturze rejonowej Armii Radzieckiej, obejmującej teren dawnego powiatu Hirschberg, którą dowodził mjr Smirnow i przystąpiła do pracy. Jej zadaniem było: zabezpieczenie i uchronienie przedsiębiorstw przemysłowych, organizowanie administracji gospodarczej w terenie, wydawanie zarządzeń o uruchomieniu działalności gospodarczej, czy nawet przenoszeniu urządzeń pomiędzy zakładami. Grupą jeleniogórską, liczącą "aż" 6 osób, kierował Zygmunt Ostrowski, którego kilka dni później zastąpił Andrzej Rosienkiewicz. Każdy członek Grupy Operacyjnej został wyposażony w pistolet, legitymację w językach polskim i rosyjskim oraz... 25 l spirytusu. Ten ostatni stanowił najlepszy "pieniądz" w rozmowach, zwłaszcza z Rosjanami demontującymi zastane mienie poniemieckie. Spirytus służył też do nabywania środków transportu od ludności niemieckiej. Rower "wyceniało się" na 2 litry, motocykl nawet na 10. Przez mniej więcej dwa majowe tygodnie Grupa Operacyjna była w Jeleniej Górze i powiecie jedynym przedstawicielem polskiej władzy. Por. J. Skowroński: "Zapomniane tajemnice Karkonoszy", Warszawa 2013, s. 99 [3] Polacy objęli urzędowanie w Bad Warmbrunn 28 maja 1945 roku. [4] Ciekawa jest relacja "na gorąco", bo we wrześniu 1945 pióra Anieli Daszewskiej. Pisze ona, że dwa pierwsze obrazy w wiosce Hain [dziś Przesieka] nie znajdowały się w skrzyniach, a "zdobiły tam salę jadalną". [Chodzi o gospodę "Waldschlösschen" - przyp. J.S.]. Dalej o Lorentzu Daszewska dodaje: "on też zgromadził około 500 skrzyń w Świdnicy n-Bystrzycą ze zbiorami Muzeum Narodowego obecnie przewiezionych już do Krakowa". [5] Chodziło o gen. Hansa Ulryka Schaffgotscha, ściętego mieczem w Ratyzbonie 23 VII 1635 r. z rozkazu cesarskiego. Hans Ulryk odrzucił propozycję wykonania wyroku w celi więziennej, wykonano go poza murami miasta na otwartym terenie. Majątki generała skonfiskowano. Po wielu latach cesarz Józef II zrehabilitował generała, uznając, że skazano go w wyniku pomyłki sądowej. [6] Aniela Daszewska: "Listy z polskiego Zachodu. Dzieła sztuki wracają z Dolnego Śląska", [w:] "Odra" nr 6, Rok I, 5.10.1945, s. 8. Zachowano pisownię oryginalną. [7] [w:] Pamiętnik Związku Historyków Sztuki i Kultury, Warszawa 1948.