Na pytanie jednego ze studentów, czy jest sens tylko administrować państwem w sytuacji, gdy wetuje ważne ustawy odparł, że nie traktuje prezydenta jako "jakiegoś potwora, który pojawił się na świecie tylko po to, żeby mu utrudniać życie i pracę". - To nie jest tak - mówił. - Jeśli pan oczekuje ode mnie odpowiedzi, że ponieważ prezydent wetuje, to ja przepraszam i wracam do Sopotu, to nie sądzę, żeby to była uzasadniona konkluzja - podkreślił szef rządu. Jak zaznaczył, nie może też z góry zakładać, że prezydent będzie w jakiś "taki zaciekły" sposób wetował wszystkie ustawy przygotowane przez rząd. - (Prezydent) wetuje teraz częściej niż na początku naszej trudnej kohabitacji, ale my szukamy sposobów, tak jak przy emeryturach pomostowych, aby to weto nie było groźne w skutkach - mówił Tusk. Dodał, że nie wszystko w życiu można sobie zaplanować. - Trudno, tak się zdarzyło, że w 2005 roku wygrał (Lech) Kaczyński, w 2007 roku wygrał Tusk i że to się kiepsko skleja. Mówić tutaj o synergii byłoby dużą przesadą. Raczej jest to energia, którą często trudno razem dopasować - ocenił. Jednak - zastrzegł - "jest to trudna kohabitacja, która zdarza się w wielu demokracjach, tam gdzie ustrój jest podobny". Tusk przyznał, że sam też "powoli się uczy", gdzie warto ustąpić w kontaktach z prezydentem. Jako przykład podał sytuację z samolotem rządowym przed październikowym szczytem UE w Brukseli. - Też staram się uczyć (...) Dopasowywać, żeby to jakoś współgrało - mówił szef rządu. Premier dopytywany później zaznaczył, że prezydent, który korzysta z prawa weta "zbyt często" podejmuje się "misji samobójczej w jakimś sensie". Bo - jak dodał - Polacy nie akceptują polityki polegającej na przeszkadzaniu czy blokowaniu.