Nie strzelać z armaty do wróbla
O sektach z ojcem Tomaszem Alexiewiczem OP rozmawia Michał Bondyra.
Zawsze, gdy nadchodzi czas wakacji, media rozpoczynają kampanię na temat sekt. Czy sekty są więc raczej dyżurnym tematem wakacyjnym, czy jednak realnym zagrożeniem?
Faktycznie po trosze jest to dyżurny temat sezonu ogórkowego. Nie można jednak lekceważyć faktu, że wakacje to też czas migracyjny. Ludzie wtedy okresowo przemieszczają się, są poza domem, w innym środowisku, z poczuciem luzu i uśpionym krytycyzmem do różnych postaw czy zachowań. To wszystko jest wykorzystywane przez "łowców", takich jak sprzedawcy alkoholu. Swoich ofiar zaczynają szukać też wtedy sekty.
Ruchów religijnych jest naprawdę sporo. Wrzucanie wszystkie do jednego worka z napisem "sekta" dla wielu jest krzywdzące. Jak zatem odróżnić, które z nich tak naprawdę są sektami, a które nie?
Najlepiej przytoczyć tu definicję sekty, na którą składają się przede wszystkim dwa pojęcia: psychomanipulacja i totalność. Psychomanipulacja polega na takim wywieraniu wpływu na ofiarę, by ta, podejmując decyzje, nie wiedziała dlaczego robi to tak, a nie inaczej. Poza tym ofiara nigdy nie wie, czego oferta danej grupy dotyczy. Na początku zawsze jest pięknie, z czasem okazuje się jednak, że wcale tak różowo nie jest.
Drugim elementem jest totalność, czyli działanie mające na celu zawładnięcie całego życia człowieka nie tylko zewnętrznego, ale i wewnętrznego. A więc dotyczy to nie tylko tego, jak się zachowywać, w co ubierać, ale i co należy myśleć i czuć.
Na podstawie tych elementów możemy rozróżnić co sektą jest, a co nie.
O alkoholizmie, narkomanii czy paleniu tytoniu w kontekście negatywnych skutków mówi się wiele, więc świadomość, że są to realne zagrożenia funkcjonuje w społeczeństwie dość powszechnie. A co z sektami? Można porównać je do nałogu?
Tak jak niektórzy palacze czy ludzie używający alkoholu są uzależnieni, tak niektórzy w sposób szkodliwy dla swojej osobowości podejmują praktyki religijne czy religijnopodobne. Wspomniane wcześniej psychomanipulacja i totalność dokonują się poprzez ograniczenie wolności człowieka. Tak jak w chrześcijańskim rozumieniu religijność jest doświadczeniem osób wolnych, tak w sekcie spotykamy się z ograniczeniem wolności, a przeżycie duchowe zastępowane jest często przeżyciem psychicznym.
Co sprawia, że sekty przyciągają, jak magnez i to ludzi mądrych, wrażliwych, inteligentnych? Dlaczego dla nich dotychczasowe życie i wyznawane dotąd wartości tracą sens?
W przypadku uzależnień nie ma ludzi całkowicie na nie odpornych, a można mówić tylko o większej czy mniejszej tolerancji na truciznę. Podobnie jest i w przypadku sekt. Tyle, że tu mówimy też o osobowości, która predestynuje do tego, że niektórzy wchodzą w te dziwne i niebezpieczne zarazem doświadczenia.
Jak Ojciec sądzi, czy nie jest trochę tak, że religia staje się dla młodych, szukających atrakcji i życiowych wyzwań nudnym, zwykłym reliktem, przenoszonym tradycyjnie z pokolenia na pokolenie, co skrzętnie wykorzystują właśnie sekty?
Tak też bywa. Ale jest też druga strona medalu. Święty Augustyn mówi: "niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Bogu". Te słowa odnoszą się do tych, którzy w swojej tęsknocie za Bogiem spotkają się z fałszywym przykładem, czyli postawą rodziny, w której religia jest fasadowa, z której nie wynika życie. Zdarza się też, niestety, antyświadectwo liderów religijnych, w naszym przypadku kapłanów. Zupełnie innym zagrożeniem może być też konflikt z ojcem czy jego słaba pozycja w rodzinie. Wtedy wszystko się burzy, a młody człowiek szuka autorytetu.
Te sytuacje sprawiają, że człowiek jest podatny na działanie z zewnątrz, że znacznie łatwiej go uwieść, wydawać by się mogło, ciekawymi ideami.
Czy zatem w kontekście wiary, za szukanie swojego szczęścia w ruchach sekciarskich młodych nie ponoszą winy także rodzice?
W psychologii mówi się o patologii osób dorosłych. Jest takie ogólne pojęcie DDD - dorosłe dziecko dysfunkcyjnej rodziny. Wśród wielu zespołów dysfunkcyjnych możemy wyróżnić zespół DDDR, czyli zespół dorosłego dziecka działacza religijnego. Polega on na tym, że gdy rodzic jest fanatycznie pobożny, to dziecko może być wojującym ateistą i na odwrót. Ci ludzie są faktycznie najbardziej narażeni.
W ręce sekty może wpychać też sytuacja, w której człowiek spotyka się z fałszywym obrazem Boga, prezentowanym przez rodziców. Chodzi tu o Boga, u którego nie ma miłosierdzia, albo zaspakaja nasze "chciejstwa" - jak sklep samoobsługowy, do którego przychodzi i bierze to, co chce. Nieprawdziwy obraz Boga niestety staje się też udziałem niektórych księży, poprzez fałszywe sprawowanie sakramentu pokuty, ale i nieprawdziwą postawą kapłanów.
Te sytuacje mogą niestety uwolnić niebezpieczny zespół, powodujący, że w momencie spotkania oferty sekciarskiej, człowiek jej ulegnie.
Jak najprościej rodzic może rozpoznać, że jego dziecko mogło mieć za sobą skuteczny werbunek członków sekty?
Po pierwsze, rodzic powinien przede wszystkim słuchać tego, co dziecko mówi. Ale i podjąć dialog, pewne rzeczy wytłumaczyć. Taka racjonalna rozmowa może stać się dobrą szczepionką na werbunek sekty w przyszłości. Trzeba też wstrzymać się od podejmowania nagłych ocen, nie wpadać w panikę, nie oskarżać. Nie można strzelać z armaty do wróbla. Z faktu, że ktoś ubrał się na czarno, wcale nie musi wynikać, że jest satanistą. Pamiętam, jak podczas Mszy św., którą sprawowałem, w czasie Komunii podszedł do mnie chłopak z angielskim, obrazoburczym napisem na koszulce. Gdyby wiedział, co oznacza napis, jego pojawienie się w tym stroju w kościele byłoby prowokacją. Spotkałem go po Mszy i przetłumaczyłem tekst, on spłonął ze wstydu i pobiegł do domu zmienić koszulkę...
A jeśli mimo rozmów, obserwacji i chłodnej oceny wciąż coś budzi nasz niepokój? Co może być faktycznym symptomem tego, że dziecko jest w sekcie?
Przede wszystkim nagła zmiana zachowania religijnego lub religijnopodobnego. Myślę tu np. o zmianie diety, poprzez które sekty pokazują swój pseudoradykalizm. Ale tu też trzeba być bardzo ostrożnym w ocenie, bo przecież przejście na wegetarianizm może wynikać np. z chęci zrzucenia zbędnych kilogramów.
Niepokoić może nagłe odrzucenie tego, co dotąd było dla danej osoby ważne: zmiana sposobu bycia, spędzania czasu, kręgu przyjaciół. W tym ostatnim przypadku mamy niestety też do czynienia z symptomem Piotrusia Pana, czyli tak naprawdę zaborczych matek samotnie wychowujących jedynaków. Przychodzą, mówiąc, że syn czy córka jest w sekcie, a dziecko po prostu odcięło pępowinę i zaczęło własne życie.
Powody do niepokoju może dawać też człowiek zaczynający używać nowomowy, bełkotu i robiący to w sposób fanatyczny w celu "nawrócenia" na swoje nowe przekonania najbliższego otoczenie...
Jesteśmy po rozmowie, obserwacji, rozpoznajemy któryś z tych symptomów i...
Szukamy pomocy na zewnątrz, na przykład w ośrodkach dominikańskich. To będzie zawsze terapia rodzinna, która pomoże rozmawiać, która pomoże zrozumieć problem, uświadomić, że pracę muszą podjąć obie strony, że problem dotyczy nie tylko dziecka, ale i jego najbliższych.