"Kiedy ruszyła budowa marketu, prezydent sugerował inwestorom, aby zatrudniali przede wszystkim mieszkańców Tarnobrzega" - mówi w "Echu dnia" Józef Michalik, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Tarnobrzega. Spośród 18-osobowej grupy osób, która zdecydowała się na pracę, po przeszkoleniu zostało zaledwie kilka. Pozostali rozmyślili się. Wynika z tego, że nie wszystkim bezrobotnym odpowiadały warunki oferowane przez spółkę. Może liczyli na coś więcej. Informacje o zaskakująco małej liczbie chętnych do pracy w markecie potwierdza także Adam Oczak, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Tarnobrzegu. Jest zdziwiony, tym bardziej że stopa bezrobocia w mieście przekroczyła 18,6 proc., zaś w powiecie 18,7 proc. "Trzykrotnie udostępnialiśmy przedstawicielom tej spółki salę narad na spotkanie organizacyjne w naszym urzędzie" - dodaje Adam Oczak. " W sumie, w spotkaniach uczestniczyło 79 osób. Nie wiem, ile osób ostatecznie zdecydowało się na pracę, ale dziwi mnie, że firma tak długo poszukuje chętnych do pracy w mieście, w którym brakuje pracy". Nie dziwi się Wacław Golik, prezes Tarnobrzeskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Bo, jak mówi, osoby pracujące w sklepach wielkopowierzchniowych pracują za wdowi grosz. "To nie jest problem tarnobrzeski, ale ogólnopolski" - tłumaczy Golik. "Osobiście znam kilka osób, które po początkowej euforii zrezygnowały z możliwości pracy w tym czy innym sklepie. Uczestniczyły w tzw. szkoleniach, które były zwykłym przyuczeniem do pracy. Powodów jest kilka - od warunków pracy po pensje. Dziś bezrobotny otrzymuje co miesiąc ponad 460 zł. Nie wiem, jakie płace oferują markety, ale wydaje mi się, że na stanowisku pracownika fizycznego niewiele więcej. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie chce głośno tego powiedzieć. Sytuację odzwierciedla zachowanie bezrobotnych, którzy rezygnują z szansy zatrudnienia".