Jak powiedział wiceszef Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Mariusz Piłat, podstawą takiej decyzji jest "brak znamion przestępstwa". - Prokurator nie doszukał się umyślności w działaniach świadków, a ten czyn można popełnić tylko umyślnie - oświadczył. Podkreślił, że prokurator przeanalizował zeznania tych świadków. Prokurator podał, że decyzja jest prawomocna i nikt nie może się od niej odwołać, bo w sprawie nie ma pokrzywdzonego, a to nie sąd zawiadamiał o przestępstwie, tylko sędzia Tuleya. - U tych pięciorga świadków była ewidentna zła wola i umyślność - powiedział sędzia Tuleya. Dodał, że to sąd złożył zawiadomienie, a on je tylko podpisał, co sam wyjaśniał podczas niedawnego przesłuchania w prokuraturze. Podkreślił, że w tej sytuacji będzie rozważał złożenie zażalenia. - Zobaczymy, co napisze prokurator w uzasadnieniu postanowienia - dodał sędzia. Kodeks postępowania karnego stanowi, że o odmowie wszczęcia śledztwa zawiadamia się "osobę lub instytucję państwową, samorządową lub społeczną, która złożyła zawiadomienie o przestępstwie, oraz ujawnionego pokrzywdzonego z pouczeniem o przysługujących im uprawnieniach". W sprawie chodziło m.in. o słowa jednej z przesłuchiwanych kobiet, że na łapówkę dla lekarza rodzina musiała zaciągnąć kredyt w banku. Tymczasem sąd ściągnął dokumentację bankową, z której wynika, że kredyt był brany kilka miesięcy po rzekomym wręczeniu łapówki kardiochirurgowi. Za fałszywe zeznania świadkowi grozi do trzech lat pozbawienia wolności. By uniknąć zarzutu braku bezstronności, Prokuratura Okręgowa w Warszawie (prowadziła śledztwo ws. G.) wyłączyła się z badania zawiadomienia. W poniedziałek Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce wszczęła z innego zawiadomienia Tulei śledztwo w sprawie "płatnej protekcji" i składania fałszywych zeznań w związku z udziałem w sprawie dr. G. agenta CBA, tzw. dużego Tomka. Chodzi o wątek funkcjonariusza Biura Tomasza N., który miał "wejść w dużą zażyłość z jedną z pielęgniarek", Honoratą K. W procesie G. świadkowie zeznawali, że pielęgniarka z kierowanego przez dr. G. oddziału kardiochirurgii miesiąc przed faktem mówiła, że ordynator będzie aresztowany. Wskazywali, że pielęgniarka - podając się za rodzinę kogoś, kto ma być pacjentem - wypytywała, "ile trzeba dać doktorowi, bo wiadomo, że bierze". 4 stycznia stołeczny sąd skazał dr. G. na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę za przyjęcie ponad 17,5 tys. zł od pacjentów; uniewinnił go od 23 zarzutów, m.in. mobbingu. Sąd krytycznie ocenił metody działania CBA i prokuratury w sprawie. "Nocne przesłuchania, zatrzymania - taktyka organów ścigania w tej sprawie dr. Mirosława G. może budzić przerażenie" - mówił w uzasadnieniu sędzia Tuleya. "Budzi to skojarzenia nawet nie z latami 80., ale z metodami z lat 40. i 50. - czasów największego stalinizmu" - dodał. Politycy PiS i SP chcieli, aby sędzia poniósł odpowiedzialność dyscyplinarną za te słowa. Ich zdaniem Tuleya "znieważył pamięć ofiar stalinizmu". Według PO, RP i SLD sędzia był celem "ordynarnego ataku". Krajowa Rada Sądownictwa uznała, że Tuleya nie naruszył prawa i zasad etyki. Sędziowski rzecznik dyscyplinarny odmówił wszczęcia postępowania wobec Tulei. Tuleya wysłał też szefowi CBA i Prokuraturze Okręgowej w Warszawie zawiadomienia o "rażących uchybieniach" organów ścigania w sprawie G. Prokuratura uznała jednak w odpowiedzi, że zastrzeżenia sędziego Tulei nie dają podstaw do stwierdzenia naruszenia Kodeksu postępowania karnego. W ocenie prokuratury, w sprawie G. zatrzymania niektórych podejrzanych oraz ich wieczorne i nocne przesłuchania "nie były konieczne, lecz prawnie dopuszczalne". CBA podało, że w związku z zawiadomieniem wszczęto "czynności wyjaśniające".