Na pokład rządowego gulfstreama marszałek Kuchciński zabierał czasami swoich kolegów z PiS - wynika z dokumentów, jakie ujawnił tvn24.pl. Wśród nich pada nazwisko Stanisława Piotrowicza i jego żony. Oboje lecieli z marszałkiem Kuchcińskim z Warszawy do Rzeszowa. "Ja mieszkam na Podkarpaciu, 70 km od Rzeszowa. Zazwyczaj podróżuję albo własnym samochodem, około 6 godzin, albo samolotem należącym do LOT-u. Tego dnia, jak pamiętam, nie było wolnych miejsc w samolotach rejsowych (...). Pewnie bym pozostał w Warszawie i czekał na wolny rejs, ale tego dnia Instytut Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie opuściła moja żona. Otrzymała po wyjściu ze szpitala kilkaset sztuk ampułek leku, który trzeba przechowywać w stanie zamrożonym - po rozmrożeniu leki nadają się do wyrzucenia. I zrodził się problem, jak dotrzeć z tymi ampułkami jak najszybciej do domu, tak żeby się nie rozmroziły. (...) Dowiedziałem się, że pan marszałek będzie leciał do Rzeszowa - i skorzystałem z tej sposobności" - mówił w rozmowie z RMF FM Stanisław Piotrowicz. Również w rozmowie z innymi mediami poseł PiS podkreślał, że leki które w Instytucie otrzymała jego żona były w stanie "głębokiego zamrożenia". "Newsweek" postanowił sprawdzić słowa posła na temat transportowanych leków. "Jak poinformowały nas władze Instytutu Hematologii i Transfuzjologii: Instytut nie wydaje leków znajdujących się w stanie głębokiego zamrożenia" - pisze "Newsweek". "Instytut Hematologii i Transfuzjologii informuje, że w ramach Instytutu funkcjonuje apteka szpitalna. Apteka nie wytwarza leków wydawanych pacjentom do domu" - czytamy w "Newsweeku". Dziennikarze próbowali się skontaktować w tej sprawie ze Stanisławem Piotrowiczem, jednak bezskutecznie. Czytaj także: Kulisy dymisji marszałka Kuchcińskiego