Ustalenia tygodnika "Newsweek" potwierdza zarówno rzecznik CBA, jak i rzecznik wicepremier Robert Stankiewicz. - Spotkanie z szefem CBA, owszem, miało miejsce, ale według naszej wiedzy nie zostało nagrane - wyjaśnia rzecznik Bieńkowskiej. Kluczowe w sprawie jest to, że ani Elżbiecie Bieńkowskiej, ani Pawłowi Wojtunikowi nie przyznano statusu pokrzywdzonego. Prowadząca śledztwo Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga - jak dotąd - proponowała go tym osobom, o których było wiadomo, że zostały podsłuchane. - Podstawą do otrzymania statusu pokrzywdzonego może być samo nagranie zabezpieczone przez prokuraturę, ale nie tylko. Mogą to być też zeznania lub pozostałe dowody - tłumaczy w rozmowie z "Newsweekiem" Renata Mazur, rzeczniczka prokuratury. "Nie ma śladu w notatkach kelnera" Jak konkluduje tygodnik, skoro Bieńkowskiej i Wojtunikowi śledczy nie złożyli takiej propozycji, to nagrania ich rozmowy nie odnaleziono. Śladu nie wykryto też w notatkach kelnera. Kulisy spotkania Bieńkowska-Wojtunik jako pierwszy opisał tygodnik " Wprost". Szef CBA miał się niepochlebnie wypowiadać o Radosławie Sikorskim, a zwłaszcza o jego postawie wobec akcji CBA w ministerstwie spraw zagranicznych. W ubiegłym roku funkcjonariusze służby antykorupcyjnej zatrzymali naczelnika wydziału zamówień publicznych w resorcie, Monikę F. Wojtunik, według "Wprost", miał również w niewybrednych słowach krytykować szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza. Dziennikarze tygodnika donosili, że po wybuchu afery podsłuchowej Bieńkowska i Wojtunik obawiali się, że światło dzienne ujrzy nagranie z ich spotkania. Szef CBA miał w zakulisowych rozmowach mówić, że jego upublicznienie może nawet spowodować upadek rządu.Według komentatorów "Wprost", mogły istnieć związki między spotkaniem Bieńkowska-Wojtunik a akcją CBA, kiedy funkcjonariusze przeszukali biuro poselskie oraz pokój sejmowy Jana Burego.