Minister w wywiadzie dla portalu mPolska24.pl pytany, co z rolnikami, którzy za 12 groszy za kilogram w skupie muszą sprzedawać jabłka przemysłowe odparł: "Są frajerami. Ja szanuję biznesmanów, a nie frajerów. Jeśli zaproponowaliśmy już w połowie sierpnia instrument wycofania z rynku, w którym za jabłka proponujemy 27 groszy, a frajerzy wiozą jabłka na przetwórstwo po 12-14 groszy ich wybór. Wolny kraj, demokracja." Wypowiedzią ministra oburzona jest opozycja, która domaga się jego odwołania. Sawicki powiedział PAP, że od momentu jego powrotu na stanowisko ministra rolnictwa w marcu br. to kolejna zapowiedź w sprawie jego odwołania. "Polityk koalicyjny musi się z tym liczyć, że opozycja będzie tego typu wnioski składała" - zaznaczył. Zapowiedział, że w środę spotka się przedstawicielami branż dotkniętych przez rosyjskie embargo. W poniedziałkowej rozmowie z PAP minister podkreślił, że "nikogo nie chciał obrażać i nikomu nie chciał wytykać". Jak dodał, chciał jedynie zwrócić uwagę na to, że jeżeli rolnicy mają możliwość skorzystania z unijnego wsparcia dotyczącego wycofania z rynków produktów po określonych kwotach, to przynajmniej tydzień - dwa powinni się wstrzymać i nie dostarczać jabłek do skupu. Minister zaznaczył, że podczas, gdy on dyskutował w Luksemburgu o konieczności wyrównania stawek dla zrzeszonych i niezrzeszonych rolników twierdząc, że 7 eurocentów za wycofanie produktu z rynku to za mało, a stawka powinna wynosić 14-15 eurocentów, w tym samym czasie polscy rolnicy sprzedawali jabłka po 2,5 eurocenta za kg. Dodał, że unijni ministrowie i komisarz pytali, dlaczego polscy rolnicy sprzedają jabłka po tak nieopłacalnej cenie. Jak mówił, na wsi rozmawia się językiem dosadnym i szczerze, ale użycie tego słowa było niepotrzebne. "Mogłem jeszcze raz powiedzieć grzecznie, tak jak do tej pory: słuchajcie kochani rolnicy, nie dawajcie się nabijać w butelkę, nie dajcie się oszukiwać i nie sprzedawajcie jabłek po 10 groszy za kilogram, bo unijna rekompensata wynosi 27 groszy. Byłoby to parlamentarnie, kulturalnie i grzecznie, tylko czy ktokolwiek by zwrócił na to uwagę, czy to by dotarło do rolników? Nie" - tłumaczył szef resortu rolnictwa. Jak zauważył, są różne grupy sadowników. Są tacy - dodał - którzy poczynili duże inwestycje i zrzeszyli się w grupy producenckie i mogą przechowywać w chłodniach jabłka do następnego sezonu, bez pogorszenia się ich jakości. Ci nie obawiają się nawet tak niskich cen skupu, gdyż jabłka przemysłowe są dla nich produktem "odpadowym". Ale wielu sadowników do takich organizacji nie przystąpiło i nie ma możliwości przechowania owoców. I ci rolnicy powinni skorzystać z unijnych rekompensat, które co prawda nie pokrywają kosztów produkcji, ale są wyższe od cen proponowanych w skupach - tłumaczył minister. Dodał, że zawieszenie przyjmowania zgłoszeń w pierwszej transzy unijnej pomocy, na kwotę 125 mln euro, nie oznaczało wstrzymanie wsparcia. Wielu rolników obawiało się tego i wiozło jabłka do skupu. Dlatego z instrumentu wycofania produkcji z rynku skorzystało jedynie ponad 20 proc. rolników na kwotę 26 mln euro. Do Agencji Rynku Rolnego wpłynęło 12,4 tys. powiadomień o zamiarze wycofania owoców z rynku. Kontrole pozytywnie przeszło 10,9 tys. rolników. Do piątku 17 bm. do Agencji wpłynęło ok. 3 tys. wniosków o płatność. Stawka zależy od celu, na jaki zostały przeznaczone zbiory i waha się od 24 do 70 groszy za kilogram. Jak mówił Sawicki, jeżeli Unia po 22 października zaakceptuje stawki, to Agencja zacznie wypłacać pieniądze rolnikom ze środków własnych, a KE je zrekompensuje. Orientacyjnie może to być 106 mln euro. Zdaniem Sawickiego, jest szansa na zwiększenie środków dla Polski w ramach tzw. drugiej transzy unijnej pomocy producentom owoców. Jej wysokość to 165 mln euro, ale Polsce przyznano prawo jedynie do rekompensat za wycofanie 18 750 tys. ton jabłek.