Paweł Mikłasz, prezes stowarzyszenia Pamięć Diaspory, pomysłodawca budowy pomnika, który ma stanąć w Warszawie przy ul. Prostej 51, został pod koniec sierpnia uznany przez Instytut Pamięci Narodowej za tajnego współpracownika służb komunistycznych, który działał w latach 70. i 80. pod kryptonimami Jan Lewandowski i Stanisław Wysocki (dokument dekryptonimizacyjny IPN z 22 sierpnia 2008 r.). Ta informacja oraz fakt zaangażowania się Mikłasza w budowę pomnika oburzyły środowisko byłych opozycjonistów. - Ten człowiek był niezwykle perfidnym agentem. Zaprzyjaźniał się z ludźmi, a potem na nich donosił - mówi Andrzej Czuma, poseł PO, były działacz opozycji antykomunistycznej. - Tacy jak on nie powinni brać udziału w życiu publicznym, a już na pewno nie firmować swoim nazwiskiem tak szczytnych inicjatyw jak upamiętnienie powstania w getcie - dodaje. Paweł Mikłasz w czasach PRL na zlecenie środowisk opozycyjnych drukował książki i pisma zakazane przez władze PRL. Część nakładów dziwnym trafem wpadała w ręce SB - akcentuje gazeta. - Działalność Pawła Mikłasza w czasach PRL była niezwykle szkodliwa dla całego ówczesnego podziemia - mówi Aleksander Hall, dawny opozycjonista, były minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. - Jest to człowiek, którego doskonale znałem, i po obejrzeniu dokumentów zgromadzonych w IPN jestem pewien, że był tajnym współpracownikiem SB - dodaje. Paweł Mikłasz do współpracy ze służbami PRL się nie przyznaje, więc nie widzi nic złego w kierowaniu budową pomnika. - Nigdy na nikogo nie donosiłem - mówi Mikłasz. - Nigdy niczego nie podpisałem. Dokumenty, które są w IPN, są sfabrykowane przez agentów - twierdzi. W donosicielską przeszłość Mikłasza nie wierzą również przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które patronuje budowie pomnika. Jednak dokumenty, do których dotarł dziennik "Polska", wskazują zupełnie co innego. W notatkach podpisanych pseudonimem Pawła Mikłasza (TW "Jan Lewandowski") znajdują się informacje o inwigilowaniu przez niego Janusza Szpotańskiego, Edwarda Staniewskiego, Andrzeja Czumy i Leszka Moczulskiego. Według gazety, oprócz donoszenia na swoich kolegów, Mikłasz posuwał się również do intryg - odsuwał od siebie podejrzenia o współpracę i kierował je na inne osoby. Z archiwów IPN wynika również, że Mikłasz za donosy był wynagradzany. Za jeden z nich dostał od oficera, który go prowadził, około 3 tys. zł, co stanowiło na tamte czasy równowartość miesięcznej dyrektorskiej pensji.