To miejsce, w którym można oderwać się od sklepowych wystaw, świątecznych promocji, milionów światełek i faceta w czerwonym kubraczku - przypomnieć sobie prawdziwy sens Bożego Narodzenia. Ludzie zbyt często skupiają się na zewnętrznej otoczce. Prawdziwa świąteczna magia ucieka niepostrzeżenie gdzieś między jednym a drugim hipermarketem. Tymczasem w naszym podkarpackim Betlejem mieszkańcy każdego roku pamiętają o szopce, o polskich kolędach, ale przede wszystkim z prawdziwą wiarą czekają na narodziny Zbawiciela. Jak jedna wielka rodzina Podjarosławskie Betlejem powstało w 1939 roku. - Mój teść zbudował tutaj bardzo skromny drewniany dom, kryty strzechą. Mieszkańcy Rudołowic zaczęli żartować, że Betlejem zakłada i tak ta nazwa już została - mówi Antoni Wajda. Dziś w Betlejem stoi kilka dużych, murowanych domów, niczym nie różniących się od miastowych. Jednak nie zawsze tak było. - Tak naprawdę to można powiedzieć, że tu nie było nic. Stały drewniane chałupy, była straszna biedusia. Jak powiedziałem swoim rodzicom, że chcę się tu ożenić, to bali się, że sobie tu nie poradzę - mówi pan Antoni. Mieszkańcy mówią, że żyje im się tu dobrze. Jeszcze lepiej, od kiedy do Rudołowic mogą dojechać asfaltową drogą. - Z transportem nie ma tu problemu, bo choć domów jest tu tylko sześć to aż osiemnaście samochodów - śmieje się pan Wajda. Ale tak naprawdę, to nie w samochodach, drodze, nawet nie w szopce kryje się wyjątkowość tego miejsca. Niesamowitą atmosferę tworzą tutejsi ludzie. Wystarczy porozmawiać z mieszkańcami przez pięć minut, a już czuje się, że mimo iż są tylko sąsiadami, żyją jak jedna wielka rodzina, która chętnie przygarnie każdego gościa. Światełko pokoju Do Betlejem już od 8 lat przed świętami Bożego Narodzenia harcerze przynoszą Betlejemskie Światełko Pokoju. - Zawsze idą z lampami piechotą przez pola, bez względu na pogodę - przez Cieszacin Wielki, Zmyślówkę i Mokrą, poprzebierani jak przystało na kolędników - opowiada Józef Kud, sołtys Rudołowic. W Betlejem czekają na nich mieszkańcy całej wsi. - Zawsze przygotowujemy dla nich poczęstunek, palimy ognisko i kolędujemy - mówi pani Maria Huk. - Kiedy skauci przyszli ze Światełkiem po raz pierwszy, wieczerzę urządziliśmy w prawdziwej stajni, były małe świnki, cielątko, przygotowaliśmy tradycyjne potrawy: kwasówkę, bigos, pierogi z kapustą, zupę grzybową; czytaliśmy Pismo Święte, był opłatek i życzenia - wspomina pani Maria. Dzisiaj w Betlejem - Kiedyś każdą Wigilię spędzaliśmy wszyscy razem, nikt nie zamykał się w swoim domu - wspomina pani Hukowa. Było naprawdę wesoło. Kiedy odeszli najstarsi mieszkańcy, ta betlejemska tradycja trochę się zatarła - przyznaje. Dzisiaj w Betlejem Wigilię każdy już urządza tylko dla swojej, dla najbliższej rodziny. - Jaka jest? Chyba taka jak wszędzie, tradycyjna - mówi pani Janina Grygiel. - Jest opłatek, życzenia i kolędy. Nasza rodzina jest bardzo duża, wielopokoleniowa, więc święta zawsze mamy miłe i radosne - opowiada. Sposób na długowieczność? Janina Grygiel jest córką najstarszej, bo aż 96-letniej mieszkanki Betlejem, pani Cecylii Sieńko. Pomimo sędziwego wieku pani Cecylia cieszy się dobrą formą, aż trudno uwierzyć, że jest w tak podeszłym wieku. Sąsiadka nestorki - pani Hukowa uważa, że wiek kobiety to zasługa tego, że mieszka właśnie tu - w Betlejem, gdzie jest czyste powietrze i zdrowe jedzenie. Pani Sieńko w Betlejem mieszka od 1970 roku. Pomimo tego, że święta spędza ze swoimi dziećmi, wnukami i prawnukami, jak większość starszych mieszkańców doskonale pamięta i tęskni za przygotowywanymi z rozmachem świętami dla całego przysiółka. MAŁGORZATA WÓJCIK