Pod koniec września na murach MEN nieznani sprawcy wypisali farbą szereg imion, a także namalowali napis "moje dziecko LGBT plus". Imiona miały przypominać o osobach, które popełniły samobójstwo, ponieważ były prześladowane ze względu na swoją orientację seksualną. Jak wówczas informowano, monitoring zarejestrował, jak napisy na budynku umieszczają trzy zamaskowane osoby - dwóch mężczyzn i kobieta. W czwartek rano kolektyw "Stop Bzdurom" poinformował na Facebooku, że w związku z tą akcją o godz. 6 rano policja weszła do mieszkania jednej z aktywistek. "Aktywistce przeszukano mieszkanie, a ją samą zatrzymano do czynności prowadzonych w jednej z warszawskich prokuratur" - czytamy. Jak poinformowano, od godz. 10 w Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście przy ul. Kruczej trwa jej przesłuchanie. Informację o zatrzymaniu aktywistki potwierdziła rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz. Dzień po zdarzeniu szef MEN Dariusz Piontkowski ocenił, że umieszczenie napisów na gmachu ministerstwa nie było aktem desperacji czy wzburzenia emocjonalnego, a zaplanowaną akcją wandali. - Ci, którzy niszczą zabytki, są po prostu barbarzyńcami - zaznaczył. Policja informowała, że osoby, które popełniły czyn, będą ścigane z art. 288 Kodeksu karnego. Przepis ten mówi, że: "kto cudzą rzecz niszczy, uszkadza lub czyni niezdatną do użytku, podlega karze pozbawienia wolności od trzecg miesięcy do lat pięciu". Natomiast w wypadku przestępstwa mniejszej wagi sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.