Prezes PiS ogłosił, że wystartuje w czerwcowych wyborach prezydenckich. Jak argumentował w wydanym oświadczeniu wydanym dla mediów, musi dokończyć misję tragicznie zmarłych ofiar katastrofy smoleńskiej. "Jesteśmy im to winni, jesteśmy to winni naszej ojczyźnie. Choć pogrążeni w bólu i żałobie, związani wieczną pamięcią o stracie, mamy obowiązek wypełnić ich testament" - napisał J. Kaczyński. Jak dodał, w tej decyzji wspiera go rodzina. "Wszystkich, którzy chcą kontynuować dzieło ofiar smoleńskiej tragedii, którzy chcą by prawa Polska i prawi Polacy (...) wzywam do współpracy. Bądźmy razem. Dla Polski. Polska jest najważniejsza" - podkreślił lider PiS. - Start Jarosława Kaczyńskiego oznacza, że nic się w polityce nie będzie zmieniało. Będzie spór między nim a Bronisławem Komorowskim, czyli spór, który trwa od dwudziestu lat - powiedział dziennikarzom Napieralski. - Znowu będą "latały teczki", wrócimy do IPN, do WSI, znowu pojawią się haki - podkreślił Napieralski. - Jeśli kandydują Komorowski i Kaczyński to stare spory będą odgrzewane. To decyzja, która pokazuje, że nic się nie zmieni. Stara polityka będzie dalej funkcjonować, ze starymi sporami, kłótniami i podziałami - uważa. Tymczasem, w opinii lidera Sojuszu, należy raczej rozmawiać o tym, "co w Polsce może być lepsze, co jest jeszcze do zrobienia". J. Kaczyński zdecydował się kandydować w wyścigu prezydenckim po tragicznej śmierci swojego brata w katastrofie lotniczej koło Smoleńska. W tej samej katastrofie zginął kandydat Sojuszu Jerzy Szmajdziński. W ubiegłym tygodniu podczas posiedzeniu zarządu krajowego SLD zdecydowano, że wystartuje Napieralski.