Po pierwszej turze wyborów nagle okazało się, że PO i PiS mają zaskakująco wiele punktów wspólnych z SLD. Bronisław Komorowski stał się orędownikiem in vitro i parytetu na listach wyborczych, a Jarosław Kaczyński zrezygnował z określenia "postkomuna" na rzecz bardziej neutralnego "lewica". Zaloty "niepoważne", ale koalicja możliwa Jak na razie "zaloty" kolegów z prawej strony sceny politycznej nie robią wrażenia na Grzegorzu Napieralskim. O deklaracjach marszałka tak mówił na antenie Radia ZET: - Tak jak jedni trochę naśmiewają się z Jarosława Kaczyńskiego, że nagle zmienił język, nagle nas lubi (...) tak może nie tyle naśmiewam się, ale zastanawiam nad tymi deklaracjami Platformy Obywatelskiej. Kiedy słyszę o in vitro i mówi o tym marszałek Komorowski i minister Kopacz, to przypominam, że pani Kopacz przed dwoma laty też mówiła o in vitro. I co? Chciałbym usłyszeć kiedy to się stanie i jak to się stanie. Nie chciałbym, aby padały dziś puste deklaracje i dochodziło do licytacji kandydatów, bo to zaczyna być trochę niepoważne. Dlatego, że te stawki rosną. (...) Napieralski powie: płaca minimalna, wszyscy powiedzą: tak, płaca minimalna - mówił lider Sojuszu. Ocenił też, że o ile Komorowski jest "bardziej wstrzemięźliwy" w deklaracjach, to jego otoczenie zgadza się na jeszcze więcej postulatów SLD. Nie chciał powiedzieć, kto konkretnie, ani co mu obiecywał. Lider Sojuszu był też pytany, czy wyobraża sobie koalicję z PO. - W tej kadencji nie - odparł. A w następnej? - pytała prowadząca program. - Jest to bardzo prawdopodobne - odparł Napieralski. Upomnienie dla Kaczyńskiego Podczas rozmowy w Radiu ZET dostało się też Jarosławowi Kaczyńskiemu. Napieralski zarzucił mu wykorzystywanie tragedii smoleńskiej do celów kampanijnych. Chodzi o wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego podczas jednego z wieców wyborczych. Lider PiS wyjaśnił w niej, dlaczego rezygnuje z używania słowa "postkomuniści" i zastępuje je słowem "lewica". - Doszedłem do wniosku - chociaż ktoś mi to podpowiedział, nie ukrywam - że powinniśmy zmienić język po tej tragedii (katastrofie smoleńskiej), która powinna nas jakoś połączyć, a w której zginęli także wybitni przedstawiciele SLD, przedstawiciele tego dojrzałego pokolenia, które żyło i funkcjonowało w PRL-u jako ludzie zupełnie dorośli i niekiedy zupełnie zaangażowani - powiedział wówczas Kaczyński. - Będę używał tego języka, że to są lewicowcy, zarówno w stosunku do ludzi młodego pokolenia, jak pan Napieralski, którzy z tamtym systemem nie mieli nic wspólnego, jak i do lewicy mojego pokolenia, które przeżyło kawał życia w komunizmie - dodał szef PiS. "Są pewne granice" Obliczone na zdobycie przychylności lidera SLD słowa te nie wywarły jednak zamierzonego efektu. - Ja mogę mówić o katastrofie smoleńskiej, jeżeli chciałbym się odwoływać do Jerzego Szmajdzińskiego, Jolanty Szymanek-Deresz, Izabeli Jarugi-Nowackiej, ale do innych polityków apel, by tragedii smoleńskiej naprawdę do kampanii nie włączali - komentował w Radiu ZET Napieralski. Na pytanie, czy Jarosław Kaczyński wykorzystuje tragedię w kampanii wyborczej Napieralski odpowiedział: - Skoro tak mówi? Ja to tak czuję. - Kampania wyborcza ma swoje prawa i ja to rozumiem, ale pewnych granic przekraczać nie można, bo to jest niepoważne - zakończył lider SLD. Decyzję, o tym, kogo ewentualnie poprze w II turze wyborów prezydenckich, Napieralski ma podjąć na początku przyszłego tygodnia. Szef SLD od niedzieli zapewnia, że - wbrew spekulacjom medialnym - nie interesują go żadne stanowiska rządowe, a jedynie kwestie programowe.