Prokurator Karol Frankowski, który zbierał dowody w sprawie Nangar Khel, nie ma wątpliwości: żołnierze ostrzelali cywilne zabudowania, choć nic nie groziło im ze strony Afgańczyków. 16 sierpnia wyjechali w okolice Nangar Khel, by zniszczyć pozycje talibów. W ostatniej chwili dowódcy zmienili jednak rozkaz, w efekcie czego Polacy ostrzelali wioskę. W akcie oskarżenia, który liczy 45 stron, Frankowski oskarża siedmiu polskich żołnierzy o złamanie konwencji międzynarodowych. Według dziennika "Polska" wersja prokuratury jest następująca: "Patrol złożony z żołnierzy dwóch plutonów wyjechał 16 sierpnia 2007 r. w okolice Nangar Khel. Zgodnie z oficjalnym rozkazem miał ostrzelać pięć wzgórz z punktami obserwacyjnymi bojowników talibskich. Jeszcze w bazie część żołnierzy, w tym dowódca patrolu podporucznik Łukasz B., dostała jednak "na boku" inny rozkaz od kapitana Olgierda C. - ostrzelania trzech wiosek, co w wojskowym slangu brzmiało: "Przepier... kilka wiosek". Oficjalny rozkaz zmieniono podczas akcji; dowódca drugiej części patrolu Artur P. odmówił jego wykonania, gdy po sprawdzeniu współrzędnych nowym celem okazały się dwie wioski - Nangar Khel i Konatay. Kolejny oficer, który był w rejonie akcji, Maciej N., gdy zobaczył, że pociski spadają na cywili, zaalarmował bazę, by zatrzymać ostrzał. Część żołnierzy według prokuratury nie przejęła się śmiercią cywili; tak mieli potem komentować: "wreszcie otworzył mi się licznik (zabitych)", "nic się nie stało, bo to byli szuszfole (pogardliwie o miejscowej ludności)" - pisze "Polska". Wersję prokuratury krytykują obrońcy żołnierzy. Adwokat Jacek Kondracki, obrońca Łukasza B., zarzuca, że prokuratura prowadziła sprawę jednostronnie, od początku była przekonana o winie żołnierzy i bardzo chciała znaleźć na to dowody. Do tej pory sześciu żołnierzom przedstawiono zarzuty zabójstwa ludności cywilnej, za co grozi dożywocie. Jeden ma zarzut ostrzelania niebronionego obiektu cywilnego, za co może trafić do więzienia na 25 lat.