Fragmenty: Cass była najmłodszą i najpiękniejszą z 5 sióstr. Była najpiękniejszą dziewczyną w mieście. (...) Jej ojciec zapił się na śmierć, a matka uciekła, zostawiając dziewczynki samym sobie. Pojechały do krewnej, która ulokowała je w klasztorze. Klasztor był niemiłym przeżyciem, zwłaszcza dla Cass. Dziewczęta zazdrościły jej i darła z nimi koty. Na lewym ręku miała pełno nacięć po brzytwie, bo broniła się w dwóch bójkach. Miała też trwałą bliznę na lewym policzku, ale ta tylko dodawała jej urody. Poznałem Cass w barze "West End" kilka dni po jej wyjściu z klasztoru. Jako najmłodsza z sióstr wyszła ostatnia. Zwyczajnie do mnie podeszła i przysiadła się. Byłem chyba najszpetniejszym facetem w mieście i być może to był powód. (...)Wyjechałem z miasta na pół roku, obijałem się trochę, wróciłem. Nie zapomniałem o Cass, ale poprztykaliśmy się o coś, zresztą i tak mnie gnało, więc gdy przyjechałem znowu, myślałem, że już jej nie ma, ale przesiedziałem w "West Endzie" ledwie pół godziny, gdy weszła i usiadła obok mnie. (...) Wyszliśmy razem. Ludzie ciągle oglądali się za Cass na ulicy. Ciągle była piękną dziewczyną. Może nawet piękniejszą niż dotąd. Pojechaliśmy do mnie, otworzyłem butelkę wina, rozmawialiśmy. Mnie i Cass zawsze łatwo się rozmawiało. Ona mówiła, a ja słuchałem, potem ja mówiłem. Rozmowa toczyła się jak z płatka. Wydawało się, że razem odkrywamy tajemnice. Gdy dokonywaliśmy jakiegoś porządnego odkrycia, Cass śmiała się tym swoim śmiechem - jak to tylko ona potrafiła. Radość prosto z ognia. (...)Następnego dnia pojechaliśmy na plażę. Był zwykły dzień pracy, do lata daleko, więc wokół było wspaniale pustawo. Na trawnikach przy piasku spały dziady w łachmanach. Inne siedziały na kamiennych ławkach, dzieląc się jedyną butelką. Mewy krążyły dokoła, bezmózgie, ale zamyślone. Siedemdziesięcio-, osiemdziesięcioletnie staruszki siedziały na ławkach i dyskutowały o sprzedaży nieruchomości pozostawionych im przez mężów, których wykończyło dawno temu tempo i głupota porządnego życia. Mimo wszystko w powietrzu wyczuwało się spokój; spacerowaliśmy, wyciągaliśmy się na trawie, nie mówiąc za dużo. Ot, dobrze było tak razem. Kupiłem kilka kanapek, trochę chipsów i picie, usiedliśmy na piasku, by podjeść. Potem objąłem Cass i spaliśmy około godziny. (... ) Płynęliśmy razem bez napięć. Po przebudzeniu wróciliśmy do mnie i ugotowałem obiad. Zjedliśmy i zaproponowałem Cass, byśmy razem zamieszkali. Odczekała długą chwilę, patrząc na mnie, a potem powiedziała wolno: - Nie. Odwiozłem ją do baru, postawiłem jej drinka i wyszedłem. Nazajutrz znalazłem sobie robotę jako pakowacz w fabryce i przez resztę tygodnia pracowałem. Za bardzo skonany wracałem, by się wieczorem obijać po mieście, ale w piątek poszedłem do "West Endu". Usiadłem i czekałem na Cass. Mijały godziny. Gdy już miałem mocno w czubie, podszedł barman. - Przykro mi z powodu twojej dziewczyny - rzekł. - A co? zapytałem. - Nie wiesz, co się stało? - Nie. - Popełniła samobójstwo. Wczoraj był pogrzeb. Przykro mi. - Pogrzeb? - zapytałem. Wydawało się, że Cass w każdej chwili może wejść do baru. Jak to możliwe, że jej nie ma? - Siostry ją pochowały. - Popełniła samobójstwo? Wolno spytać jak? - Poderżnęła sobie gardło. - Aha. Nalej mi jeszcze. Piłem do zamknięcia. Cass była najpiękniejszą z 5 sióstr, najpiękniejszą dziewczyną w mieście. Dojechałem jakoś do domu, wciąż myśląc, że powinienem był się wtedy uprzeć, by u mnie została, a nie tak potulnie przyjąć odmowę. Wszystko wskazywało, że raczej jej zależało. Byłem beztroski, leniwy, niefrasobliwy. Zasłużyłem na śmierć - swoją i jej. Bydlę ze mnie. Nie, dlaczego mieszać w to bydlęta? Wstałem, znalazłem sobie butelkę wina i łyknąłem porządnie. Cass, najpiękniejsza dziewczyna w mieście, umarła w wieku dwudziestu lat.