Po raz kolejny niemieckie dowództwo zmuszone było do przeniesienia znacznych sił prosto w ostępy północnej Polski. Zachodni front nie dostarczał sztabom wielu uniesień. Okopani po czubki hełmów Prusacy, tracili kolejne jednostki wyrywane z pozycji pod Marną. Dla wzmocnienia podobnych umocnień, budujących się kilometrami w Puszczy Kurpiowskiej, słano nie tylko Saksończyków i rosłych "Brandenburów". Zapewnienie rąk do pracy przy kilofach, piłach i łopatach skłoniło dowództwo do sięgnięcia po coraz trudniejsze do utrzymania rzesze jeńców. Plan, jak się wydaje był prosty: tych z zachodniego frontu należało przenieść na wschód. Tak daleko od domu i świadków łatwiej było zatrzeć wszelkie ślady niszczącej eksploatacji ludzi prowadzącej często do jedynego, znanego na wojnie końca. Braki w zaopatrzeniu najłatwiej można było przenieść na masę niepotrzebnych na dłuższą metę jeńców. Doskonałe wyjaśnienie dla zniknięcia przetrzymywanego w niewoli żołnierza, to przecież śmierć z powodu choroby. Z braku żywności, chłodu i wycieńczenia odeszło tak bardzo wielu. Czasami słychać opinie, iż więcej niż poległo w boju... Jak odeszli żołnierze, saperzy, specjaliści wojennych fortyfikacji z Belgii? Co wydarzyło się na zapleczu frontu, kiedy w pobliżu pruskich ziemianek pojawili się strzelcy z Syberii? Ilu jeszcze żyło, kiedy rosyjskie szrapnele rozrywały pruskich gwardzistów? Epizod Myszyniec - tak nazwijmy miejsce, gdzie w kurpiowskie błoto posypały się guziki aliantów z Belgii - wydarzył się wczesną wiosną 1915 roku. Co na ten temat wie oficjalna historia? Niewiele. Myszyniec w okresie walk pozycyjnych 1915 roku to biała plama w czarnej, kurpiowskiej puszczy. Drobne wzmianki, pojedyncze zapiski o tym, że Prusacy byli, coś spalili i odeszli dalej. Tym cenniejsze staje się odkrycie ziemianki pełnej pozostałości po bezimiennych. Po raz kolejny anonimowi Poszukiwacze wnoszą wiele nowego do historii, tym razem Wielkiej Wojny. To doskonała okazja, aby przypomnieć sobie, w jakich warunkach kolejne odkrycia i pisanie o nich na łamach "Odkrywcy" mają miejsce. O co chodzi? Mirek mówi, że wycieczki z Warszawy, Olsztyna czy Białegostoku upodobały sobie okolice Przasnysza, powtarza to zawsze Mariusz: - Kłują, wkopują się w ziemianki, nurkują, ciągną żelastwo, kratery zostawiają. Wiadomo, każdy chce coś znaleźć, a najlepiej, gdy jest tutejszy. Co dalej, wiadomo: "fanty" idą do zbiorów, rozwija się twórcza wymiana, lub trafiają na ulubiony serwis aukcyjny. Jasne, ale jak zwykle znika najważniejsze - kontekst. Odkrycia wydobyte z jednej czeluści giną w drugiej i jak od dawna wiadomo, m.in. dzięki niejasnym przepisom. To między innymi, oczywiście nic innego jak święta tajemnica miejscówki. Walka moja z wiatrakami to także publikacje na łamach "Odkrywcy", wiara moja, że kiedyś się zmieni. Odkrycie ostatnie jakich wiele: guziki, nieśmiertelniki, klamry czy orły, jakże cenione na rynku kolekcjonerskim to jednocześnie autentyczny wysiłek lokalnego poszukiwacza, aby ujawniając je tutaj, dać świadectwo normalnej, zdrowej pasji. Współpracując ze starym "wyjadaczem", odkrywca mimo wspomnianych uwarunkowań wpuszcza na swoje podwórko, zaprasza do oceny odkrycia i wspólnych poszukiwań. Nie boi się najazdów, głębokiej penetracji i czego tam jeszcze chcieć. Obiecałem, że nie napiszę gdzie to jest. Nie musiałem. Nie napiszę, bo nastąpiłaby kolejna głęboka penetracja. Tak też czynią autorzy artykułów w brytyjskim "Metal Detectorist" czy "The Searcher" tyle, że kontekst tam nie znika... Dalszą pracę po odkryciach "bez bólu" przekazać można specjalistom. Oto jak w naszym kraju wykształcił się nowy rodzaj specjalisty z Bożej łaski: pośrednika między prawem a pasją. Jak zwykle, dzięki skromnym ludziom. Napiszę więc wszystko, co widziałem i przypomnę, że epizod nazwaliśmy Myszyniec, a jest to miejsce, gdzie miejscowi łatwo się do obcych nie przekonują. Wiadomo: Kurpie. Działania obu stron, także dla przypomnienia ("Odkrywca" nr 7/2010) podzieliliśmy na trzy etapy. Do 21 lutego trwały walki na lewym skrzydle jednej z rosyjskich armii. Drugi etap, stanowił zakończony sukcesem niemiecki atak na Przasnysz. Trzeci etap, w pierwszych dniach marca, stanowiła próba odbicia miasta przez Rosjan i wyparcia Niemców z zajętych uprzednio obszarów. Działania w trudnym terenie wymagały wielu specjalistów, jakimi byli m.in. wojskowi inżynierowie, saperzy, a także tania siła robocza. Gdy na drodze walczących sił stawały błotniste doliny i rozlewiska a wojna zamieniała się stopniowo w pozycyjną, do akcji wkraczali budowniczowie lub zawodowi niszczyciele pobudowanych przez tych pierwszych umocnień. W takich warunkach potrzebowały ich obie strony.