Obecny system, który pozwala na rozdawanie darmowych pozwoleń na emisje CO2, ma wygasnąć w 2019 r. Polska chce jednak, by polskie elektrownie mogły z niego korzystać po tej dacie, aby ceny energii elektrycznej nie wzrosły znacząco. - O to toczy się wojna - powiedział pragnący zachować anonimowość dyplomata. Jak relacjonował, na ten temat premier Ewa Kopacz rozmawiała w kuluarach szczytu z kanclerz Angelą Merkel, prezydentem Francji Francois Hollande'em i przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuyem. - Jest jednak znak, że będzie przełom, ale diabeł tkwi w szczegółach, czyli: ile będzie darmowych uprawnień i do kiedy będzie można z nich korzystać - relacjonował dyplomata. Wcześniej źródła zbliżone do negocjacji informowały, że premier Kopacz walczy o przedłużenie systemu do 2030 r. Według nieoficjalnych informacji Polska chce zapisów, które pozwolą elektrowniom w najbiedniejszych krajach UE na uzyskanie 40 proc. pozwoleń na emisje CO2 za darmo. Jak informują unijni dyplomaci, taki zapis ma zaproponować "28" przewodniczący obradom szczytu Van Rompuy w najnowszym projekcie dokumentu końcowego. Jest też szansa na to, że fundusz rekompensujący biedniejszym krajom koszty ambitnej polityki klimatycznej UE będzie na poziomie, jakiego domaga się Polska. Chodzi o zarezerwowanie części pozwoleń na emisje CO2 na stworzenie specjalnego funduszu, który pozwoliłyby innym mniej zamożnym państwom UE finansować konieczne inwestycje w energetyce. Według polskich źródeł proponowane zręby kompromisu przewidują, że rezerwa ta ma wynosić 2 proc. wszystkich pozwoleń na emisje, czyli tyle, ile chcieli nasi negocjatorzy. Nie jest pewne, czy na ustalenia w gronie przywódców Polski, Francji i Niemiec zgodzą się pozostałe kraje UE. - Dali nam trochę więcej, ale jest pytanie, czy dadzą nam absolutnie wszystko, co chcemy mieć? - powiedział dziennikarzom jeden z polskich dyplomatów. Dodał, że możliwa jest "dogrywka", czyli kolejne spotkanie w wąskim gronie.