Nie dość, że jako wicepremier i minister rolnictwa brał co miesiąc ok. 16 tys. zł pensji brutto, to jeszcze dostawał 1700 zł brutto nagrody. Takie kwoty inkasował od stycznia do maja tego roku, co miesiąc - dowiedział się nieoficjalnie dziennik.pl. Za co były już szef resortu rolnictwa brał dodatkowe pieniądze? Na to pytanie niestety nikt nie był w stanie odpowiedzieć. Ale, jak twierdzą złośliwi, najwyraźniej nagrody przyznawał sam sobie za to, że w Ministerstwie Rolnictwa zaprowadził wielki... bałagan. I teraz inni muszą po nim sprzątać. Leppera broni jednak jego prawa ręka, . "Przecież za dobrą pracę jako wicepremiera te premie przyznał mu pan premier A jeżeli teraz minister rolnictwa mówi, że tam był "słaby PGR", to powinien mieć pretensje, ale do premiera Kaczyńskiego. Bo jak to jest możliwe, że przez tyle czasu za "słaby PGR" premier dawał takie premie?" - zastanawia się poseł Samoobrony. Po odwołaniu z funkcji wicepremiera i szefa resortu rolnictwa też nie narzeka na finanse. Bo na pożegnaniu z rządem nieźle zarobi. Choć pracować już nie musi, nadal korzysta z luksusowej opieki zdrowotnej, wozi się limuzynami i paraduje z ochroną BOR. A to kosztuje podatników nawet 200 tys. zł kwartalnie. Mało tego, przez trzy miesiące po odwołaniu dostaje swoją pensję. Niewykluczone, że odwołanie Andrzeja Leppera pociągnie za sobą wymianę ludzi na innych wysokich stołkach państwowych, obstawianych przez członków Samoobrony. Może to kosztować nas wszystkich - podatników ponad 600 tys. zł. Jakim cudem? Ano takim, że ludźmi Leppera obstawione są m.in. Ministerstwo Budownictwa, którym szefuje Andrzej Aumiller, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej z Anną Kalatą na czele. Z Samoobrony są też wicemarszałek Sejmu i sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów . Każdemu z nich na pożegnanie należałyby się pokaźne sumki.