Chodzi o tzw. seksaferę, ujawnioną w ubiegły poniedziałek przez "Gazetę Wyborczą". Według gazety, politycy z Samoobrony mieli oferować kobietom pracę w zamian za usługi seksualne. Liderzy partii uważają, że oskarżenia te miały na celu przeprowadzenie zamachu stanu i dlatego chcą, aby sprawą zajęła się ABW. Zobacz nasz raport specjalny: Seksafera w Samoobronie powiedział, że teoretycznie jest to możliwe. - W artykule piątym ustawy o są określone jej zadania, do których należy rozpoznawanie, zapobieganie i zwalczanie zagrożeń m.in. godzących w porządek konstytucyjny państwa. A porządek konstytucyjny państwa stanowią organy przewidziane w konstytucji, które państwem rządzą i takim organem jest rząd. Teoretycznie więc rzecz biorąc, gdyby Samoobrona potrafiła uzasadnić, że istnieje podejrzenie popełnienia tego bardzo poważnego przestępstwa, to wtedy Agencja byłaby właściwa, aby zająć się tą sprawą - podkreślił. Dodał, że z uwagi na jej "znaczenie i delikatność" ewentualne śledztwo powinno być prowadzone w porozumieniu z prokuraturą. - Decyzje zapadną dopiero jak wniosek wpłynie. Sytuacja jest niejednoznaczna. Dotyczy bardzo ważnych podstawowych interesów bezpieczeństwa państwa i nie można tu działać nierozważnie - dodał minister. Bohaterką artykułu "GW" była - b. radna w łódzkim sejmiku i była dyrektorka biura poselskiego . Kobieta twierdzi, że pracę w partii miała dostać w zamian za usługi seksualne świadczone Łyżwińskiemu i . Krawczyk utrzymywała, że Łyżwiński jest ojcem jej 3,5- letniej córki. Poseł temu zaprzeczał. W sobotę Prokuratura Okręgowa w Łodzi - która bada całą sprawę - poinformowała, że badania DNA wykazały, iż Łyżwiński nie jest ojcem dziecka Krawczyk.