Proces wytoczył 94-letni obecnie żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści. Proces monitoruje i wspiera Reduta Dobrego Imienia. Według powodów w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej. W złożonym pozwie powodowie domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany, lub poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holocaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł. Byli żołnierze AK chcą również, żeby przed każdorazową emisją serialu - gdziekolwiek by się ona odbyła - zostały zaprezentowane fakty historyczne m.in. na temat działalności "Żegoty" oraz te dotyczące AK, a także wprowadzenie, w którym zawarta zostanie informacja o tym, że wszystkie postaci występujące w produkcji są fikcyjne. Prokuratura poparła żądania powodów, jednak kwestię przeproszenia i usunięcia znaku AK z opasek noszonych przez bohaterów filmu uznała za kluczowe. "Wolność artystyczna twórców nie może być nieograniczona" Podczas kolejnej, wtorkowej rozprawy w trwającym od 2016 r. procesie cywilnym sąd wysłuchał mów końcowych. Jak argumentowała reprezentująca powodów mec. Monika Brzozowska-Pasieka, w produkcji nastąpiło naruszenie ich dóbr, a przedstawienie żołnierzy AK w biało-czerwonych opaskach nie było przypadkiem, lecz celową intencją, a wśród przedstawicieli tej formacji nie występuje ani jedna pozytywna postać. Odniosła się również do najszerzej komentowanej w polskich mediach sceny, w której żołnierze AK pozwalają Żydom - zamkniętym w wagonie - odjechać na pewną śmierć, co - w jej opinii - wskazywać ma, że to Polacy winni są Holokaustu. Podkreślała również, że wolność artystyczna twórców nie może być nieograniczona, a wystąpienia nie należy traktować jako sprzeciwu wobec niej, ale jako "wołanie o prawdę". Pełnomocnik twórców: Produkcja jest wyważona Argumenty te jednoznacznie odpierał pełnomocnik twórców mec. Piotr Niezgódka. W jego opinii cała produkcja jest wyważona, a ingerencja w wolność artystyczną - niedopuszczalna. Podkreślił, że wartości takie, jak m.in. duma z własnej tożsamości i bycia Polakiem nie mogą być traktowane jako dobra osobiste. Zaapelował również o nieuleganie emocjom, które towarzyszą całej sprawie. Odpierał również argumenty jakoby film był przedsięwzięciem komercyjnym. Wskazywał, że jego celem było wywołanie w Niemczech debaty społecznej, a na uwzględnienie zasługuje fakt, że zostały w niej przedstawione niemieckie zbrodnie, a nie tylko "niemieckie cierpienie". Wskazywał również, że "my też musimy rozliczyć się z tą sprawą", a produkcja stała się głosem w debacie także w Polsce. Pełnomocnik twórców nie zgodził się także z argumentem, że AK została w filmie przedstawiona jako formacja antysemicka. Mówił, że uwzględniono w nim jedynie przypadki takich zachowań. Twórcy filmu nie mieli na celu obrażenia kogokolwiek, a w produkcji jednoznacznie pokazano, kto odpowiedzialny jest za Holokaust. AK miała z kolei zostać przedstawiona jako grupa odważnych ludzi, zdolna do stawienia oporu. W opinii pełnomocnika twórców cała sprawa wywołała liczne debaty głównie dlatego, że z produkcji "Nasze matki, nasi ojcowie" wyłania się inny obraz Armii Krajowej niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, a także dlatego, że została ona zrealizowana przez Niemców. Oświadczenie kpt. Radłowskiego W rozprawie wziął udział również kpt. Zbigniew Radłowski, który w rozmowie z dziennikarzami mówił, że to, co najbardziej zabolało go w filmie, "to przedstawienie Armii Krajowej jako bandytów, a szczególnie (przedstawienie) jej negatywnego stosunku do Żydów". "Wiadomo, że AK była formacją rządu polskiego, a rząd polski również stworzył 'Żegotę' jako specjalną organizację, która by pomagała Żydom, więc AK nie była antyżydowska. A z tego filmu wynika, że była" - mówił. Z kolei przekazane PAP końcowe oświadczenie kapitana głosi, że "obraz AK pokazany w serialu jest niezgodny z fundamentalnymi i dobrze znanymi faktami historycznymi, i że sekwencje serialu dotyczące AK zostały zrealizowane według najlepszych wzorów hitlerowskiej propagandy". "Czy w szeregach AK nie było antysemitów? Byli. Jak wszędzie. W każdej zbiorowości. Ale to był margines marginesu" - podkreślił kpt. Radłowski. "Czekam na sprawiedliwy wyrok. (...) Żaden film i żaden wyrok nie jest w stanie zatrzeć prawdy, którą znam o tym, kto był sprawcą, a kto ofiarą. Kto zbrodniarzem, a kto bohaterem" - czytamy w oświadczeniu kapitana. Film "Nasze matki, nasi ojcowie" Film "Nasze matki, nasi ojcowie" w trzech częściach TVP1 wyemitowała w czerwcu 2013 r. Film wywołał dyskusję w Polsce i Niemczech, dotyczącą sposobu przedstawienia w serialu Polaków oraz problemu odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej. Po emisji filmu w publicznej telewizji ZDF w marcu w niemieckich mediach rozpoczęła się burzliwa debata o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie II wojny. W Polsce produkcję krytykowano za ukazywanie partyzantów z AK jako antysemitów i relatywizowanie odpowiedzialności Niemców. Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP.