Jak przyznał prof. Ryszard Pawłowski z gdańskiego Zakładu Medycyny Sądowej, początkowo sądził, że "opóźnienia w badaniach mogą być spowodowane działaniem wysokiej temperatury, która jest bardzo niszcząca dla DNA". - Bo zazwyczaj, gdy spadają statki powietrzne, a w pojeździe jest dużo paliwa, dochodzi do pożaru. Natomiast z tych informacji, które do mnie docierają (...), odnoszę wrażenie, że jednak tam jakiegoś bardzo dużego pożaru nie było - powiedział Pawłowski. Jak dodał "oznaczenie profilu DNA przy średnim stanie DNA nie powinno zająć długiego okresu czasu". - Dla przeciętnego polskiego laboratorium to jest okres maksimum tygodnia; do tego dochodzi badanie materiału genetycznego i dopasowywanie go - zaznaczył ekspert. Pawłowski przyznał, że problemem mogłaby być sytuacja, w której ciała ofiar zostały bardzo zdefragmentowane. - Wówczas rzeczywiście jest problem, bo bardzo wzrasta ilość materiału do identyfikacji - powiedział genetyk. Z wiedzy - jaką mam - wynika, że moskiewski Instytut Medycyny Sądowej, w którym badane są ciała ofiar, jest dobrze wyposażony i zatrudnia dobrych specjalistów - ocenił prof. Pawłowski. - Jednego z pracowników poznałem wiele lat temu w Niemczech, gdzie byłem na stypendium Humboldta. Była to osoba, która zajmowała się m.in. identyfikacją szczątków rodziny carskiej. To jest naprawdę bardzo dobry specjalista - powiedział genetyk. Dodał, że problem może leżeć w liczbie specjalistów zaangażowanych w badania oraz w "przepustowości laboratorium". - Pośpiech przy badaniach z zakresu genetyki sądowej nigdy nie jest dobrą rzeczą. To musi się odbywać jednak z pełnym reżimem działania, bo łatwo jest o dokonanie pomyłki, szczególnie wtedy, gdy są jakieś naciski - powiedział profesor dodając, że moskiewskim ekspertom "cały świat patrzy na ręce". Pawłowski zapewnił, że współczesna nauka pozwala na zidentyfikowanie nawet najdrobniejszego fragmentu ciała znalezionego na miejscu katastrofy. - Jest to możliwe dzięki tzw. technice PCR, której odkrywca (Kary Mullis - red.) został w 1993 roku uhonorowany nagrodą Nobla. Technika ta pozwala powielić, namnożyć DNA teoretycznie nawet z pojedynczej komórki, czyli niewyobrażalnie małej ilości DNA - wyjaśnił. Dodał, że w przypadku badania bardzo rozczłonkowanych ciał, eksperci mają do czynienia ze specyficzną "genetyczną układanką", w której każdy fragment ciała trzeba dopasować do osoby spokrewnionej. - To bardzo żmudna praca - powiedział Pawłowski. Genetyk wyjaśnił, że dodatkową trudnością może być zanieczyszczenie fragmentów ciał np. ziemią, ale też innym DNA. - Ziemia ma takie substancje, które my nazywamy inhibitorami. To są takie czynniki, jak kwas humusowy (...), które hamują namnażanie DNA, ale z tym można sobie poradzić, pobierając głębsze warstwy tkanek - jeśli takie są. Ostatecznie pobiera się tkanki twarde - kostne, ale nie każdy fragment ludzkiego ciała musi je zawierać - wyjaśnił genetyk. Genetyk dodał, że upływ czasu niekorzystnie wpływa na dokładność wyników badań. - Od momentu śmierci w ludzkim organizmie zaczynają się procesy autolityczne, czyli rozkład ciała spowodowany działaniem bakterii, grzybów, mikroorganizmów; uwalniają się pewne enzymy, które są wewnątrz niektórych elementów komórkowych i one też niszczą ciało. Degradacji przeciwdziała obniżenie temperatury, ale ona i tak zawsze następuje. Przy zamrożeniu jest minimalna, ale w 4 stopniach w chłodniach rozkład też postępuje - dodał. Prof. Ryszard Pawłowski pracuje w gdańskim Zakładzie Medycyny Sądowej od 30 lat. Brał udział w m.in. w identyfikacji ciał po katastrofie w Kokoszkach w 1994 roku (zginęły wówczas 32 osoby) oraz identyfikacji ofiar wybuchu gazu w Gdańsku w 1995 roku (zginęły 22 osoby). W katastrofie samolotowej, do której doszło 10 kwietnia pod Smoleńskiem, zginęło 96 osób. W Instytucie Medycyny Sądowej w Moskwie nadal prowadzone są badania genetyczne dotychczas niezidentyfikowanych 20 ofiar katastrofy.